Odrodzona i wolna Polska była krajem kontrastów. Obok pałaców i bogatych kamienic, stały rudery. Mieszkańcy tych pierwszych korzystali z uciech życia - modnych kurortów w Krynicy i Zakopanem czy legendarnych kabaretów i rewii. Ci drudzy klepali biedę. To właśnie bieda doprowadziła ich w światek przestępczy.
W II RP przestępczość kwitła. Obok drobnych złodziejaszków pojawiły się zorganizowane grupy gangsterskie, metodą działania nie ustępujące tym z Chicago.
Kasiarze, szopenfeldziarze, doliniarze
Plagą ówczesnej Polski były kradzieże. Złodzieje kradli dosłownie wszystko: pieniądze, biżuterię, zegarki, deski z mostu, nawet spodnie czy powłoczki na poduszki, a na wsi - konie, świnie, kury, ziemniaki, snopki siana. Kasiarze dobierali się do sejfów, szopenfeldziarze okradali sklepy, a doliniarze kieszenie. Byli jeszcze klawisznicy, którzy trudnili się rabowaniem mieszkań. Ofiarami złodziei padali zarówno najbogatsi, jak i najbiedniejsi.
Elitą w złodziejskim świecie byli przede wszystkim „kasiarze” - zazwyczaj ludzie wykształceni, poligloci i legitymujący się salonowym obyciem. Zawód kasiarza był opłacalny, ale i ryzykowny. To jemu policja poświęcała maksimum swojej uwagi.
„Doliniarze” zaś wywodzili się ze społecznych nizin. Można było natknąć się na nich w tramwaju, na dworcu, bazarze, przy urzędzie czy na pogrzebie. Na swojej profesji wychodzili dobrze, a niektórzy dorobili się nawet niemałych fortun. Nie byli jednak tak szanowani w środowisku przestępczym, jak chociażby złodzieje mieszkaniowi.
Gangi gangsterskie
Prawdziwym postrachem mieszkańców miast były zorganizowane grupy przestępcze, których struktury przypominały mafię. W Warszawie prym w tej dziedzinie wiodła banda „Taty Tasiemki” czyli Łukasza Siemiątkowskiego. Jego gang terroryzował stolicę - opanował Kercelak największy miejski bazar na warszawskiej Woli. Jego ludzie wymuszali haracze od handlujących tu kupców. Na haraczu od handlu się nie kończyło, musieli płacić od wszystkiego - od posagu córki, od kupienia towaru w miejscu nie wyznaczonym przez gangsterów, od sprzedaży stoiska, czy przeniesienia go na inny bazar. Ci, którzy próbowali stawiać opór czy skarżyć się policji, byli niszczeni przez osiłków Tasiemki. Najpierw zastraszano ich bronią, bito, kobiety gwałcono, a gdy to nie pomogło, okaleczano nożami, a nawet pozbawiano życia. Chłopcy „Taty” kontrolowali również hazard na terenie bazaru - od ulicznych gier w oko, trzy karty, blaszkę, ruletkę czy loteryjkę po domy gry znajdujące się w piwnicach przy ulicy Krochmalnej 73 i Pańskiej 19. Gang Tasiemki czerpał też profity ze stołecznych burdeli obejmując je „ochroną” i rzecz jasna ochoczo z nich korzystając.
Przez lata bandyci byli bezkarni, bo nikomu nie zależało, by wsadzić ich szefa do więzienia. Wielu polityków ochoczo korzystało z jego „dotacji”. Nawet szef MSW Felicjan Sławoj-Składkowski przyznał w swoich wspomnieniach: „Spokój, porządek i bezpieczeństwo straganów Kercelaka, spoczywa na dyskretnych chłopcach Tasiemki”.
W 1932 r. nad gangiem zebrały się w końcu czarne chmury. Bandyci z Tasiemką na czele trafili za kraty. Gdy ich sądzono, gazety porównywały metody i brutalność bandy do mafii chicagowskiej, a jej herszta do Al Capone.
Niechlubne statystyki
W roku 1929 zanotowano w Polsce:
- 1456 zabójstw,
- 1107 wszelkiego rodzaju rozbojów,
- 72 220 uszkodzeń cielesnych,
- 305 072 kradzieży różnego rodzaju,
- 3978 fałszerstw pieniędzy,
- 12 134 przestępstw polegających na włóczęgostwie i żebraninie.
Seks biznes
Bujnie rozwijała się także branża usług erotycznych. Seksbiznesem zajmowały się doskonale zorganizowane siatki przestępcze zrzeszające alfonsów, sutenerów oraz młodych, eleganckich i przystojnych mężczyzn o światowych manierach, wzbudzających zaufanie. Ich ofiarami były najczęściej młode, ładne dziewczyny. Najstarszy zawód świata jedne uprawiały z powodu skrajnej nędzy, inne na ulicę trafiały wbrew sobie, podstępnie zwabione.
Na popularnych traktach pojawiały się młodziutkie amatorki seksualnych uciech tzw. wytychy, w parkach pracowały „mamzele”, które do takiej pracy zmusiła bieda. W bramach kamienic stały panny „chustkowe”. Te miały już swojego opiekuna, z którym musiały podzielić się zarobkiem. Działkę dostawała też gospodyni, która udzielała mieszkania na schadzki. Były też panny „grandesy” szukające mężczyzn w lokalach. Miały własne mieszkanie i pracowały najczęściej niezależnie od alfonsów i sutenerów. Te, które miały opiekuna czekały w cukierniach i restauracjach, a o klienta martwił się jej alfons. W lokalach pracowały też fordanserki, które nie tylko zajmowały się tańcem. Tancerki w lokalu pracowały za niskie stawki i do tego musiały wpłacić kaucję, żeby w ogóle dostać pracę. Ich alfonsem był zwykle dyrektor dancingu. Z kolei przed najlepszymi restauracjami i dancingami takimi jak Adria, Oaza czy Gastronomia czekały na klientów panny „kapeluszowe”. Seks uprawiano także nad Wisłą. Rządni igraszek erotycznych jechali na tzw. „ksiuty w oleandry”.
Domy publiczne zostały zakazane w 1922 r., ale tak naprawdę przestały istnieć tylko na papierze. Pod szyldem różnego rodzaju pracowni powstawały „tajne domy schadzek”, czyli lokale z większą liczbą nierządnic i gospodynią czyli „ciocią” lub „burdel mamą”.
Na wsiach bandyci też grasowali
W przedwojennej Polsce napady na wsie miały miejsce niemal każdej nocy. Bandyci rabowali, torturowali i zabijali swoje ofiary. Fala rabunków nasiliła się zwłaszcza w czasach wielkiego kryzysu. Dlatego mieszkańcy powoływali własne straże, które wyruszały na obchód po zmierzchu, uzbrojone w kije, widły, noże i strzelby. Sami też wymierzali sprawiedliwość dokonując krwawych samosądów na złapanych przestępcach. Ofiarami napadów padali ziemianie i arystokraci, a nawet biedni chłopi.
Handlarze ludźmi
Dziewczyny- i te mieszkające w stolicy i te przyjezdne, dawały się nabierać na różne fortele używane przez sutenerów i alfonsów. Na przykład w Warszawie na ul. Chłodnej działała fabryka trykotaży, która w rzeczywistości była „siedzibą” sutenerów. Młode i ładne dziewczyny, które zgłaszały się tam do pracy, już nie wracały do domów. Ofiary najpierw trafiały do melin półświatka, gdzie je bito i gwałcono, a potem wysyłano na ulicę lub upychano na statkach i przemycano do zagranicznych domów publicznych. Zawodowi handlarze zdobywali też dziewczyny mamiąc je ślubem, karierą aktorską, pracą, zagranicznym wyjazdem. Nieświadome podstępu kończyły jako prostytutki w kraju, ale też często na targu niewolników w Argentynie, gdzie właściciele domów publicznych wyszukiwali nowy towar. Najbardziej znanym gangiem specjalizującym się handlem kobietami był Cwi Migdal, który specjalizował się w przemycaniu kobiet ze wschodniej Europy. Członkami gangu byli w większości i Żydzi polskiego pochodzenia. Centralę miał w Buenos Aires, a oddziały m.in. w Rio de Janeiro, Nowym Jorku i Warszawie.
Nie tylko w Warszawie
Gangsterzy działali w całym kraju. Rzeszowszczyznę terroryzowała banda Panicza i Panka. W Łodzi, głównie na Bałutach postrach siał Menachem Bornsztajn zwany „Ślepym Maksem”. Działał w sądzie rozjemczym przy stowarzyszeniu „Bratnia Pomoc”, która siłą wymierzała kary, rozstrzygała spory, egzekwowała należności. Pełnił tam kluczową rolę.
W białostockim grasowała szajka bandziorów, którą prasa nazwała „Czarną Ręką”. Dowodzili nią dwaj bracia Lejba i Josel Kaganowie. Początki były skromne – terroryzowali tylko drobnych sklepikarzy, później zaczęli wymuszać opłaty od właścicieli podrzędnych restauracji i sal bilardowych.
Była też wileńska cosa nostra. Nazywała się Bruderferajn i działała w Wilnie. Była to duża organizacja licząca ok. 1 tys. przestępców. Jej podstawowym źródłem dochodu stało się wymuszanie okupów i haraczy od kupców. Ale do kasy organizacji wpływały też pieniądze gangsterów w wysokości odpowiedniego procentu od każdej wykonanej „roboty”.