"Super Express" opublikował dramatyczny list 11-letniej Kasi Witek z Krakowa do ministra zdrowia. "Od nowego roku drożeją leki" - napisała dziewczynka. "Moi rodzice muszą wybrać, czy kupować jedzenie, czy leki. To skazywanie ludzi na śmierć. Panie ministrze, proszę coś z tym zrobić" - zaapelowała Kasia. Takich apeli, protestów, próśb Bartosz Arłukowicz otrzymał i wysłuchał mnóstwo po tym, jak w przeddzień świąt opublikowano listę leków z nowymi cenami. Np. rodzice chorych na cukrzycę dzieci policzyli, że nagle będą potrzebować ok. 500 zł na leki. - Skąd je wziąć? - pytali.
Wczoraj minister próbował uspokoić przerażonych podwyżkami pacjentów. Odpowiedział też Kasi. - Kasiu, zrobię wszystko, by twoi rodzice i rodzice innych dzieci chorych na cukrzycę, a także kobiety w ciąży i inni pacjenci nie musieli się martwić, skąd wziąć pieniądze na leczenie. Nie jest celem Ministerstwa Zdrowia oszczędzanie na chorych. Jako lekarz opiekujący się od kilkunastu lat dziećmi chorymi na raka, nie zgodzę się, by rodzice chorych dzieci musieli oszczędzać na jedzeniu, by kupić leki - odpowiedział minister.
Od stycznia będzie więc więcej rodzajów pasków do glukometrów po 3,20zł za opakowanie. Dopisano też 2 preparaty dla chorych po transplantacjach narządów. Jeden z tych leków zażywa codziennie ok. 6 tys. osób. Od stycznia jego cena miała wzrosnąć z 3,20 zł do ok. 370 zł. Ministerstwo przywróci także po 3,20 zł jedyny lek na schizofrenię, który może być stosowany u młodzieży. Będą w końcu dostępne plastry przeciwbólowe dla chorych na raka. Inaczej musieliby oni płacić nawet 300 zł! To byłaby cena zaporowa dla tysięcy cierpiących z bólu.