Lidia W. najpierw złapała się za pierś, potem próbowała chwycić się barierki, a w końcu zsunęła się po niej na schody. Powstało zamieszanie. Na pomoc kobiecie rzucili się dziennikarze i gapie. Do matki podbiegła też Katarzyna W.
- Mało wam wszystkim sensacji?! - krzyczała w kierunku dziennikarzy. Po chwili podjechała karetka.
Lidia W. odzyskała przytomność i została przewieziona do szpitala. Wyraźnie zdenerwowana matka Madzi zniknęła gdzieś na kilka minut. Potem wróciła na konfrontację. Widać, że zależało jej na zrobieniu dobrego wrażenia.
W modnych ciuchach i fryzurze oraz czarnych okularach wyglądała bardzo dobrze. Po stresie związanym z zasłabnięciem matki nie pozostał żaden ślad. Śmiało wkroczyła na salę przesłuchań. Tam czekali już na nią detektyw Rutkowski i prokurator.
Konfrontacja, jak już pisaliśmy, była według śledczych konieczna, by ustalić, czy detektyw manipulował matką Madzi. Chodzi o moment, w którym przyznała się, że jej córeczka nie żyje, a porwanie, o którym wcześniej mówiła, było mistyfikacją.
Rutkowski i matka Madzi usiedli w pokoju przesłuchań obok siebie. Prokurator odczytał obojgu ich zeznania, a potem zaczął zadawać pytania.
- Nie mogę zdradzać szczegółów przesłuchania, ale mogę wyjawić, że prokuratorzy mieli wątpliwości co do zeznań w sprawie topografii mieszkania, w którym Katarzyna W. wyznała mi, że jej córka nie żyje. Matka Madzi była spokojna, ale bardzo bezczelna. Mamy do czynienia z notoryczną oszustką, która nagina fakty dla własnych potrzeb - mówi Rutkowski.
Przesłuchanie trwało raptem kilkanaście minut. Detektyw uważa jednak, że potrzebna jest następna konfrontacja. Między nim a Bartkiem Waśniewskim (23 l.), mężem Katarzyny.