Przypomnijmy. Początkowe ustalenia śledczych wskazywały, że w sosnowieckim mieszkaniu Waśniewskich doszło do nieszczęśliwego wypadku, Madzia wypadła mamie z rąk i roztrzaskała główkę. Potem Katarzyna, matka Madzi, widząc martwą córkę, w szoku zabrała jej ciało i ukryła w parku, w zrujnowanym ceglanym budynku.
Prokurator milczy
W czwartkowy wieczór taki obraz wydarzeń został zburzony. O nowych ustaleniach w śledztwie poinformowały zarówno "Gazeta Wyborcza", jak i telewizja TVN. Media, powołując się na anonimowych śledczych, poinformowały, że Katarzyna Waśniewska przed śmiercią Madzi przeglądała w Internecie wiadomości dotyczące dziecięcych trumien i wysokości zasiłków pogrzebowych. TVN dodatkowo poinformował o kartce, na której spisane miały być "powody, dla których warto pozbyć się dziecka". W prokuraturze nikt tych doniesień nie chciał wczoraj skomentować, jak zwykle zasłaniając się dobrem śledztwa.
To kompletne bzdury!
Bartłomiej i Katarzyna Waśniewscy stanowczo zaprzeczają tym sensacjom. - To jakieś kompletne brednie - mówi Bartek Waśniewski. - Nie szukaliśmy informacji na temat wysokości zasiłku pogrzebowego czy cen trumien zanim nie wyszło na jaw, że Madzia nie żyje! Takimi rzeczami interesowaliśmy się dopiero później. Z tym czadem to też jakaś paranoja. Po prostu wynajęliśmy mieszkanie, gdzie ogrzewanie zapewniały zwykłe kaflowe piece. Szukaliśmy informacji o zaczadzeniu dla własnego bezpieczeństwa - zapewnia Bartłomiej. Oboje wczoraj nad ranem ponownie znaleźli się w rodzinnym Sosnowcu. Jak mówi Bartek, zostali przedstawieni jako mordercy i boją się o swoje życie.
Katarzyna Waśniewska mówi krótko: - Nie spisałam żadnej kartki. Nie zabiłam Madzi.
Sporo już nazmyślała
Tyle tylko, że akurat słowom Katarzyny Waśniewskiej trudno dawać wiarę. W końcu to ona wymyśliła historię, od której się wszystko zaczęło, a która nie miała z prawdą nic wspólnego. Dokładnie dwa miesiące temu, we wtorek 24 stycznia, całą Polskę obiegła wieść, że podczas spaceru napadnięto na kobietę, a z jej wózka zniknęło dziecko. Napadniętą była Kasia, a dzieckiem jej córka Madzia. Przez ponad tydzień cała Polska szukała porywacza i porwanego maleństwa. - Proszę, oddajcie naszą Madziulkę - apelowała w mediach Katarzyna.
Wszystko to okazało się zwykłą blagą. Bomba wybuchła w czwartek 2 lutego. Wówczas Krzysztof Rutkowski, który postanowił pomóc w poszukiwaniach dziecka, zdołał skłonić Katarzynę Waśniewską do wyznania, że Madzia nie została porwana, ale zginęła. Płacząc wyjaśniła, że Madzia w mieszkaniu wypadła jej z rąk i się zabiła, a potem ona w panice i strachu ukryła jej ciało w odludnym miejscu.
Krętactw ciąg dalszy
Tuż po tym wyznaniu Katarzyna pojechała z Rutkowskim na miejsce, gdzie miały być zwłoki dziewczynki. Mimo że Rutkowski już zdążył ogłosić światu, że znalazł ciałko Madzi, to jednak okazało się, że Katarzyna Waśniewska znowu nas oszukała. W miejscu, gdzie kazała szukać zwłok, nic nie było. Katarzyna tej nocy trafiła do policyjnej izby zatrzymań. Prawdziwe miejsce ukrycia zwłok wyjawiła dopiero policji. Dalej wydarzenia potoczyły się szybko - Kasia dostała zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci i trafiła do aresztu. Zdaniem biegłych psychologów wiarygodność matki Madzi postawić trzeba pod znakiem zapytania.
- Uważam, że wielokrotna zmiana zeznań, gmatwanie się w wypowiedziach absolutnie dyskwalifikują tę osobę - mówi Lucyna Hoffman-Czyżyk, psycholog sądowy.
Ucieczka w nowe życie
Kiedy 14 lutego żałobnicy modlili się w kościele nad trumienką Madzi, sąd w Katowicach zwolnił z aresztu Katarzynę. Ta jednak nie wróciła do domu - zamiast tego została ukryta przez policję w tajnym mieszkaniu.
Waśniewscy poprosili o zakończenie ochrony po tygodniu. Przeszli pod kuratelę Rutkowskiego. Wylądowali w Łodzi. Tam mieli zostać na dłużej, znaleźć pracę i starać się normalnie funkcjonować. Tymczasem wrzawa wokół śmierci dziecka wybuchła z nową siłą, boleśnie przypominając, że nie da się uciec od przeszłości.