"Super Express": - Zarzut zabójstwa i ponowne osadzenie w areszcie. Potem wypuszczenie na wolność... Można powiedzieć, że w ostatnich miesiącach żyłaś jak na huśtawce... Jak wyglądał dzień, w którym zostałaś zatrzymana?
Katarzyna Waśniewska: - Byłam wtedy ze znajomą. Mama do mnie zadzwoniła, że byli u nas funkcjonariusze i zostawili numer telefonu. Oddzwoniłam do nich, a potem sama pojechałam na komisariat. Policjanci pokazali mi stosowne pismo, powiedzieli, ze jestem zatrzymana i że pojedziemy do prokuratury.
- Byłaś zaskoczona zmianą zarzutu?
- Przez chwilę. Byłam bardzo zdenerwowana.
- Wiedziałaś od razu, że zostaniesz aresztowana?
- Tak, bo od razu mi to powiedzieli policjanci.
- Nie przyznałaś się do zabójstwa.
- Nie. Absolutnie.
- Trafiłaś do aresztu. Jak na to zareagowałaś?
- Byłam strasznie wredna...
- To znaczy?
- W regulaminie napisane jest, że nie wolno uprawiać żadnych ćwiczeń fizycznych - rozciągać się, podnosić ciężarów i biegać. No to sobie po celi biegałam.
- W celi byłaś sama?
- Nie. Z dwiema osobami.
- To były te same współwięźniarki, z którymi dzieliłaś celę już wcześniej?
- Nie.
- Dobrze cię traktowały?
- No, na początku nie. Jeść mogłam tylko po tym, jak one zjadły. Codziennie to ja sprzątałam... Później, po dwóch-trzech dniach, gdy już się przekonały, że nie mam zamiaru tutaj robić żadnych awantur, normalnie rozmawiałyśmy.
- A reszta więźniarek jak cię traktowała?
- Nie wiem, bo byłam izolowana.
- Nie wychodziłaś na spacery?
- Wychodziłam, ale zawsze tylko z osobami z mojej celi. W tym samym czasie w areszcie przebywała ta... nie wiem, nie pamiętam, jak ona miała na imię. Kobieta, matka Szymonka z Będzina. Poznałam ją. Bardzo ciepła, sympatyczna osoba. Pogadałyśmy. Dałam jej kilka rad, ona mi też coś poradziła...
- Często z nią rozmawiałaś?
- Tak, bo miałyśmy cele łączone. Jak gdzieś wychodziłyśmy, to we dwie cele.
- Ona także twierdzi, że nie zabiła swojego synka Szymonka?
- U niej to jest w ogóle dłuższa historia, ale nie będę się na ten temat wypowiadać. Obiecałam jej, że nic na ten temat nie powiem. Mogę jedynie powiedzieć, że oceniam ją jako bardzo sympatyczną kobietę. Na pewno kocha resztę swoich dzieci. I to bardzo.
- Schudłaś na więziennym wikcie?
- Wiem, że wyżywienie aresztanta kosztuje ponoć więcej, niż wyżywienie pacjenta w szpitalu. Ale naprawdę w szpitalu można zjeść obiad lepiej i zdrowiej niż w areszcie, przynajmniej w tym katowickim.
- Co dawali do jedzenia?
- Tam się robi wszystko z niczego. Nic się nie może zmarnować. Ogólnie dają tzw. pawiany, czyli wszystkie mortadele, konserwy itd. Jeśli jakiś mężczyzna jest ich miłośnikiem, to pewnie ma jak w raju. To na śniadanie i kolację, a na obiad jakieś kiełbasy i mięso mielone. W kółko. I bardzo popularna jest soja, kotlety sojowe. Ja tego na pewno nie polubię.
- Niesmaczne?
- Przesycone bromem. Jak tam za każdym razem lądowałam na dwa tygodnie, to te dwa tygodnie bardzo źle się czułam. Jest dużo takich rzeczy, po których boli brzuch.
- Kiedy znosiłaś gorzej areszt. Za pierwszym czy za drugim razem?
- Za pierwszym razem było o wiele gorzej, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać. Za drugim było łatwiej. Całymi dniami czytałam Kodeks cywilny, Kodeks prawa karnego i Kodeks karny. Dzięki temu zwolnili mnie z aresztu.
Matka szymusia zakatowała go na śmierć
Ta tragedia wstrząsnęła całą Polską. W cieszyńskim stawie odnaleziono ciało małego Szymonka (2 l.). Chłopiec został zakatowany na śmierć. Umierał wiele godzin, a cierpiał tak bardzo, że z bólu odgryzł sobie wargę. Tożsamość dziecka i rodziców, którzy go zakatowali, ustalono dopiero po dwóch latach. Matka Szymonka Beata Ch. (41 l.) usłyszała zarzut zamordowania dziecka, ojciec Jarosław R. (41 l.) - nieudzielenia pomocy konającemu maleństwu. Okazało się też, że po śmierci syna matka przez dwa lata brała na niego zasiłek.
Jutro: Naprawdę szokujące zdjęcia matki Madzi i opowieść, dlaczego wyrzuciła adwokata