Kim jest krakowski przyjaciel Waśniewskiej, o którym tak ciepło mówiła w wywiadzie dla naszej gazety? Krzysztof P. to ktoś pokroju hippisa. Często zmienia miejsce pobytu, chętnie pomieszkuje u swych przyjaciół, których ma wielu. Nie ma stałej pracy, ale chętnie pomaga innym. Zdarzało mu się też wejść w konflikt z prawem. Ma nawet ustalonego kuratora.
Kiedy w połowie października w stadninie pod Krakowem spotkaliśmy się z Katarzyną Waśniewską, Krzysztof P. nie odstępował jej na krok. Gdy zrzucała swe ciuszki, by w stroju kąpielowym dosiąść konia, pożądliwie spoglądał na nią, a jego serce zaczynało bić szybciej. Być może właśnie w tamtej chwili w jego rozpalonej głowie wykiełkowała myśl, by wywieźć Katarzynę w odległe, niedostępne miejsce. Dzień później matka Madzi wsiadła do pociągu i pojechała w Bieszczady.
Kiedy rozmawiamy z Krzysztofem P., jest bardzo zdenerwowany. Przerywa w pół zdania, kluczy. - To prawda, pojechaliśmy razem w góry, ale ja szybko wróciłem - zapewnia nas Krzysztof P. - Zostawiłem ją w Bieszczadach, konkretnie w Wetlinie. Teraz nie wiem, co się z nią dzieje. Jest dorosła, nie muszę jej pilnować. Nic mi do tego. Nie mam z nią żadnego kontaktu - przekonuje, ale w jego oczach nie widać szczerości. Po chwili dodaje, że w Bieszczady pojechali całą paczką. - Część ekipy wróciła ze mną, a część została na miejscu - zapewnia Krzysztof P.
Dlaczego nie zawiadomił policji, gdzie ukrywa się zaginiona? - Dopiero od was usłyszałem, że Katarzyna od dłuższego czasu nie stawia się na komendzie w Sosnowcu (wymaga tego nałożony na nią dozór policyjny), a jej matka zgłosiła zaginięcie córki - przekonuje Krzysztof i szybko odchodzi.