W sobotę wieczorem Sławek Molenda był na zebraniu strażaków ochotników. Od kilku lat marzy, by wstąpić do zastępu, dlatego pomaga starszym kolegom, jak tylko może. Na razie jest uczniem gimnazjum, więc o udziale w akcji nie było mowy. - Dostaliśmy sygnał, a konkretnie komendant odebrał SMS-a o katastrofie - relacjonuje chłopak. - Wszyscy jak najszybciej pojechaliśmy na torowisko. Widok był przerażający. Kłębowisko blach, ciemność, krzyki ludzi... Ale trzeba było zacisnąć zęby i ratować kogo się dało - dodaje.
Chwilę później pojawił się tam jego brat Krystian. Wspólnie z kolegą wyprowadzili cztery kobiety z ostatniego wagonu. Niestety, potem przyszła kolej na tych, którzy sami nie mogli wyjść. - Między fotelami zobaczyliśmy zakleszczoną parę. By ich wydostać, rurami podważaliśmy fotele. Udało się. Oboje żyją. Nie wiem, skąd miałem tyle siły - mówi chłopak.
W tym czasie Sławomirowi udało się wyciągnąć z pociągu 12 pasażerów. Później natknął się na zwłoki czterech osób. - Przykrość nie do opisania. Cały czas masz nadzieję, że kogoś ratujesz, a tu widzisz martwe ciało. Ręce i kurtki aż spływały krwią... - opisuje cicho gimnazjalista.
Bracia nie czują się bohaterami. - Może i zrobiliśmy coś dobrego - mówią tylko skromnie.
Sławek deklaruje, że zostanie strażakiem ochotnikiem. - Teraz już wiem, że muszę nauczyć się ratować ludzi. A to nie takie proste - podkreśla.