Pierwszy z nich wyruszył z Przemyśla o godz. 14.46, do Warszawy miał dotrzeć o 22.49. Drugi, ze stolicy, wyjechał o godz. 18.18. Miał być w Krakowie o 21.45. Była 20.57, gdy oba te składy zderzyły się ze sobą z potworną siłą. Jeden i drugi pędziły przez Śląsk z prędkością około 120-140 km/h.
Pierwszy z nich wyruszył z Przemyśla o godz. 14.46, do Warszawy miał dotrzeć o 22.49. Drugi, ze stolicy, wyjechał o godz. 18.18. Miał być w Krakowie o 21.45. Była 20.57, gdy oba te składy zderzyły się ze sobą z potworną siłą. Jeden i drugi pędziły przez Śląsk z prędkością około 120–140 km/h.
Ten prosty odcinek torów wyremontowany został w 2011 roku. Teraz kończono prace na drugim torze. To, czy właśnie przez nieporozumienie związane z tymi pracami, czy z zupełnie innej przyczyny doszło do tragedii, wyjaśni śledztwo Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Dziś wiadomo tyle, że dyżurni ruchu odpowiadający za odcinek, na którym doszło do wypadku, byli trzeźwi. A pociąg TLK z Przemyśla był na właściwym torze.
Huk i uderzenie
Świadkowie mówią, że tuż przed katastrofą pociągi zaczęły zwalniać. Maszyniści musieli więc widzieć, że za chwilę dojdzie do tragedii. Z pewnością byli też świadomi, że nie mogą zrobić nic, by jej zapobiec. Po chwili rozległ się przerażający huk. Wagony, które były z przodu składów, w ciągu kilku sekund zwinęły się w harmonijkę, zgniatając tych, którzy mieli nieszczęście siedzieć akurat na tamtych miejscach.
Słychać było jęki ludzi
Świadkowie, którzy przybiegli na miejsce tragedii po kilku minutach, mówią o ogromnym kłębowisku blach i wagonach obydwu składów zgniecionych w jedną masę. Gdy hałas ustał, słychać było rozpaczliwe jęki zakleszczonych we wrakach rannych pasażerów. W szoku wołali o pomoc.