Michał Dziadosz (20 l.) wczoraj wyszedł ze szpitala w Katowicach. Miał dużo szczęścia, w sobotniej katastrofie nie doznał większych obrażeń. Nie licząc powypadkowej traumy. Wierzył, że jako ofiara wypadku nie będzie miał problemów z wymianą biletu, ale na dworcu w Katowicach czekała na niego przykra niespodzianka.
- Nie mogę panu pomóc, proszę zadzwonić pod ten numer - powiedziała kasjerka. Pan Michał kilka razy próbował się dodzwonić, ale w słuchawce słyszał tylko "nie ma takiego numeru". Gdy wrócił do kasjerki... dostał inny numer. - A pani by nie mogła zadzwonić? Proszę oto mój wypis ze szpitala, niech pani popatrzy - poprosił mężczyzna. - Ja tu nie mam telefonu - ucięła krótko pani z kasy i wysłała pasażera do okienka 300 metrów dalej. Katowicki dworzec jest teraz w remoncie i zwłaszcza przyjezdnym trudno jest się zorientować, gdzie można kupić bilet. - Całe szczęście, że ja jestem sprawny, ale gdybym był o kulach, jak inni poszkodowani w wypadku? - zastanawiał się głośno Michał Dziadosz.
Na szczęście w kolejnym okienku kasjerka miała już telefon. Po kilkuminutowych konsultacjach zabrała bilet z nieskończonej podróży i wydała inny. - Nie czułem, żeby ktoś wykazał jakąkolwiek troskę o mnie, a w końcu moje problemy wynikają z winy kolei - mówi pan Michał.
Niestety, nie udało mu się wyprosić biletu na miejsce w ostatnim wagonie. Jak się okazało w pociągu Kraków - Gdynia ostatnie wagony to pierwsza klasa. - No cóż, widocznie za poczucie bezpieczeństwa trzeba dopłacić - kwituje mężczyzna.