- Usłyszałem potężny huk. Po chwili był płacz i krzyki rannych. Pobiegliśmy w kierunku torów. Na początku pomagaliśmy tym, którzy mogli o własnych siłach wyjść z pociągu. Widziałem zmiażdżone cztery wagony, które po wypadku zmieniły się w... jeden wagon. Po ok. półgodzinie na miejscu pojawiły się służby ratunkowe i przejęły akcję - opowiada nam Rafał Chabierski, sołtys wsi Goleniowy.
Jako pierwsza na miejscu zjawiła się straż pożarna, dopiero po około godzinie pierwsze karetki pogotowia. Poszkodowani trafiali do 17 szpitali m.in. w Częstochowie, Chałupkach, Zawierciu i Jędrzejowie. Mają połamane ręce i nogi, rany głowy oraz otarcia. Obok miejsca katastrofy powstało ratownicze miasteczko, gdzie rannym udzielana była pomoc.
Wydobywanie poszkodowanych kończy się kilka minut po godz. 4 nad ranem. Premier Donald Tusk (55 l.) oraz minister transportu Sławomir Nowak (38 l.), którzy są na miejscu, składają kondolencje rodzinom ofiarom wypadku.
Co mogło być przyczyną katastrofy? Śledztwo prowadzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Wiadomo, że dyżurni ruchu byli trzeźwi. - Miejsce, w którym doszło do wypadku, to kilka kilometrów prostej trasy. Nie ma żadnych zakrętów, łuków, a trasa jest świeżo wyremontowana. W tamtym roku remontowali jeden tor, w tym kończyli ten drugi - mówi sołtys Chabierski.
Jak udało się ustalić "Super Expressowi", jedną z przyczyn wypadku, która może być brana pod uwagę przez śledczych, jest wprowadzona od 1 marca zmiana rozkładu jazdy. W porównaniu do starego rozkładu pociąg ze stolicy do Krakowa w sobotę wyjeżdżał 15 minut wcześniej, a z Przemyśla do Warszawy 6 minut wcześniej.
Tym samym pociągi pojawiły się w Szczekocinach o innej porze, aniżeli przed 1 marca. Pytanie, czy ta informacja o zmianie rozkładu dotarła do dyżurnych ruchu, którzy pracowali w feralną sobotę...