Choć śledczy wciąż podkreślają, że do poznania pełnego obrazu przyczyn tragedii na Śląsku jest jeszcze daleko, jedno jest pewne: kluczową rolę odegrał czynnik ludzki. Dyżurny ruchu w Starzynach dopuścił, by rozpędzony pociąg Interregio "Jan Matejko" z Warszawy do Krakowa wjechał na ten sam tor, którym mknął z naprzeciwka skład TLK "Jan Brzechwa" relacji Przemyśl - Warszawa.
- Dyżurny nie przestawił zwrotnicy i pociąg wjechał na tor lewy zamiast na prawy - mówi prok. Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy pod Szczekocinami. - Do zderzenia pociągów doszło, gdy kolejarz zaczął pracę. To doświadczony pracownik, z kilkunastoletnim stażem - dodaje.
Gdy policjanci zatrzymywali dyspozytora, mężczyzna był w szoku. Trafił do szpitala psychiatrycznego w Lublińcu i nie można go przesłuchać... Gdy poczuje się lepiej, usłyszy zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy kolejowej ze skutkiem śmiertelnym.
Razem z podejrzanym dróżnikiem do dyspozycji prokuratury zatrzymano też drugiego dyżurnego ruchu, jednak ten nie usłyszy zarzutów.
Pojawiły się też informacje, że mogło dojść do próby fałszowania dokumentacji kolejowej. - Zaraz po katastrofie prokuratura zabezpieczyła dokumentację w Starzynach - mówi prokurator Ozimek. - Zostanie poddana szczegółowej analizie i biegli informatycy odpowiedzą nam na pytanie, czy nie doszło do ingerencji w te dowody - dodaje.