Poznali się 15 lat temu i zakochali od pierwszego wejrzenia. - Mój ówczesny szef był podejrzany o kradzież. Musiałam iść na komendę zanieść dokumenty z firmy. Tam zobaczyłam jego... - mówi pani Marzena i zawiesza głos. Gdyby wtedy wiedziała, jak będzie wyglądał jej związek z Włodzimierzem Z. (41 l.), pewnie tamte papiery wysłałaby pocztą...
Zaczęli się spotykać. Za nic miała przestrogi matki, że to zły mężczyzna. Wkrótce był ślub i huczne wesele. Sielanka nie trwała długo. Włodzimierz Z., na co dzień porządny gliniarz z drogówki, w domu pokazywał swoje prawdziwe oblicze. - Byłam dla niego dobra, wszystko podstawiałam pod nos, spełniałam wszystkie zachcianki - mówi pani Marzena. On nie umiał tego docenić. Wybrzydzał i marudził. W końcu doszło do rękoczynów. - Bił mnie, szarpał, popychał, wyzywał - wylicza pani Marzena i opisuje razy, jakimi obdarowywał swoją żonę policjant. - Przychodził ze służby i potrafił tak uderzyć mnie głową w nos, że zalewałam się krwią - mówi kobieta. A gdy w końcu mu się przeciwstawiła, została wyrzucona z domu. Jak mówi, mąż utrudnia jej też kontakt z dziećmi, dwoma nastoletnimi synami. Ona sama trafiła do Domu Samotnej Matki i w zaciszu placówki próbuje dojść do siebie po 15 latach gehenny. - Zgłosiłam wszystko na policję. Mam nadzieję, że będą obiektywni - mówi Marzena Zwolińska.
Włodzimierz Z. nie ma sobie nic do zarzucenia. - Żona mści się za to, że chciałem rozwodu. Nasze małżeństwo od dawna nie istniało. Byliśmy razem tylko na papierze - utrzymuje policjant i kategorycznie zaprzecza, że bił i poniewierał swoją żonę. Mężczyzna w wągrowieckiej drogówce już nie pracuje. Z pracy w komendzie zrezygnował, gdy wyszło na jaw, że... pobił swojego kolegę z pracy. I na razie tylko w tej sprawie prokuratura w Złotowie skierowała akt oskarżenia przeciwko Włodzimierzowi Z. Wkrótce odbędzie się pierwsza rozprawa.