Policjantka wjechała na skrzyżowaniu w bok volvo Adama Waleczka. Uderzony samochód staranował słup sygnalizacji świetlnej. Po wypadku auto nadawało się do kasacji. Za wrak samochodu Waleczek otrzymał tylko 20 tys. zł. Auto kosztowało dwa razy więcej.
Tuż po wypadku poszkodowany mężczyzna był dobrej myśli. Otrzymał od policjantów notatkę, w której było napisane, że to policjantka odpowiada za wypadek. Kiedy zgłosił się do jej firmy ubezpieczeniowej dowiedział się jednak, że funkcjonariuszka nie poczuwa sie do winy. Sprawa trafiła do sądu.
Zgodnie z przepisami policja ma 30 dni na skierowanie do sądu wniosku o ukaranie sprawcy kolizji. - Przez ponad trzy miesiące nic nie robiono w sprawie - powiedział portalowi gazeta.pl Waleczek. Drogówka zajęła się sprawą dopiero po wystosowaniu skargi do komendy wojewódzkiej w Katowicach.
W styczniu 2010 r. sąd skazał policjantkę na grzywnę jednak odwołała się ona od wyroku. Znowu została skazana i znów się odwołała. Sąd wyższej instancji uchylił wyrok skazujący. Przez 5 miesięcy w sprawie nic się nie działo. W marcu 2011 r. rozpoczął się kolejny proces. Mimo, że jest to sprawa rutynowa proces trwał aż 6 miesięcy. Tyle czasu zajęło przesłuchanie pięciu świadków.
7 grudnia 2011 r. sąd umorzył sprawę z powodu przedawnienia.