Przychylne premierowi komentarze po decyzji Trybunału Konstytucyjnego, dotyczącej rozstrzygnięcia sporu kompetencyjnego między prezydentem RP a premierem, to kolejny dowód na to, w jaki sposób PR-owcy PO próbują przekuć ewidentną porażkę w sukces.Gdy Donald Tusk wysyłał wniosek do TK, chciał Lecha Kaczyńskiego pozbawić możliwości wyjazdów na szczyty organizacji międzynarodowych. Skończyło się to dla PO kompletną klapą! Trybunał potwierdził to, co wyraźnie zapisano w konstytucji - to głowa państwa reprezentuje Polskę za granicą. W PO szybko zapomniano więc, o co walczył premier i w komentarzach próbuje się wykazać, że rozstrzygnięcie sędziów TK nie jest korzystne dla prezydenta.
W jednym z ostatnich programów "Teraz my!" przypomniano wypowiedzi premiera Tuska, wicepremiera Schetyny i ministra Nowaka, kiedy tuż po przejęciu władzy przez PO zapowiadali m.in., że skończyły się czasy bizantyjskiej ochrony szefa rządu. Twierdzili, że do zapewnienia bezpieczeństwa premiera wystarczy jeden oficer BOR i jeden samochód. W ten sposób władza miała zbliżać się do ludu.
Porównując obietnice z listopada 2007 r. z rzeczywistym stanem z kwietnia 2009 r. okazało się, że - nawet w bezpiecznym budynku Sejmu - za premierem podąża aż pięciu oficerów ochrony, a przed Sejmem czekają na niego dwa samochody. Trudno się zresztą temu dziwić. Każdy, kto ma choć trochę pojęcia o sprawach bezpieczeństwa, śmiał się, słysząc zapowiedzi polityków PO. Żaden szef ochrony nie mógłby zgodzić się, aby premier dużego państwa jeździł bez zapasowego samochodu i miał tylko jednego ochroniarza. Nie ma nic złego w tym, że najważniejsi ludzie w państwie mają profesjonalną ochronę. Jednak źle się dzieje, kiedy władza dla taniego poklasku stara się oszukiwać ludzi.
Taki jest pomysł PO na uprawianie polityki. Należy się uśmiechać, mówić, że jest fajnie, pograć z kolegami w piłkę, zerwać stokrotkę i pomachać nią do dziennikarzy. W ten sposób można się narazić co najwyżej na protesty obrońców stokrotek. Niestety, życie nie jest tak proste, jak się wydaje scenarzystom telenowel i rządowym specom od PR. Analizując takie malowanie rzeczywistości, przestałem się dziwić gromom ciskanym pod adresem prezydenta po jego przemówieniu 3 maja. Zarzut był taki: zamiast cieszyć się z rocznicy wejścia do UE, prezydent RP mówił, że nasze państwo ma być silne, musi umiejętnie bronić słabszych i traktować równo swoich obywateli.
Dla mnie sprawa jest prosta: albo politycy będą mówić prawdę, albo ludzie uwierzą, że wróciły zwyczaje z epoki Edwarda Gierka.
Czy nie przypominają to starych czasów, gdy coraz niżej opuszcza się zasłonę milczenia, chociażby na podejrzane finansowanie kampanii wyborczej prominentnego polityka PO? Czy to nie oburzające, że z walczących o miejsca pracy związkowców robi się dziś czołowych zadymiarzy?
Podobne czarowanie rzeczywistości widać w sprawie kryzysu gospodarczego. Na całym świecie dla poważnych polityków stanowi on najistotniejszy problem. U nas ważniejsze było, ile "małpek" kupiła Kancelaria Prezydenta. Szkoda, że niewielu zauważyło informację, w której były dowódca pułku specjalnego podróżujący z najważniejszymi osobami w państwie przyznał, że "małpki" kupowała również Kancelaria Premiera.
Smutną prawdą jest to, że przed wyborami do PE rząd nie chce poważnej dyskusji o budżecie. Sam premier przyznał niedawno, że do takiej rozmowy będzie chciał wrócić w czerwcu. A więc zdaje sobie sprawę, że sytuacja w Polsce nie jest najlepsza. Kiedy Komisja Europejska ogłosiła niekorzystne dla polskiej gospodarki prognozy, minister Rostowski nie zgodził się z nimi w rozmowie z polskimi dziennikarzami. Ale w wywiadzie dla angielskiej gazety nie był już tak stanowczy. Rozumiem, że rząd nie chce straszyć Polaków, ale zaczynamy przekraczać granicę między niestraszeniem a mówieniem nieprawdy. Brak informacji może niestety powodować większy strach niż informacje złe.
Nie inaczej było podczas piątkowych dyskusji w Sejmie. Prezydent postawił istotne pytania na temat gospodarczej sytuacji kraju, aby skłonić rząd do bardziej intensywnych działań antykryzysowych. By to, do czego doszło na Zachodzie, a do Polski dociera na razie w niewielkim zakresie, zostało zminimalizowane. Odpowiedzi premiera Tuska i ministra Rostowskiego nie były zadowalające.
Zawsze, gdy prezydent stara się poruszyć sumienia rządzących, jest oskarżany o bezzasadne krytykowanie. Tymczasem Lech Kaczyński od lat stara się, aby Polska była krajem, w którym broni się słabszych. Może prezydent nie zawsze jest pięknie uśmiechnięty i wygłasza gładkie zdania. Zabiera za to głos w sprawach istotnych dla zwykłych ludzi. To prezydent Kaczyński walczy o to, by w Polsce żyło się lepiej. Wszystkim.
Aleksander Szczygło
Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego