Z aktorką, o której zrobiło się głośno nie tylko dzięki spotom wyborczym, ale także po jej rzekomym pobiciu, skontaktowaliśmy się jako przedstawiciele SLD i zaproponowaliśmy udział w kampanii promującej lewicę. Wahała się tylko przez chwilę.
- Witam. Dzwonię z sekretariatu pana przewodniczącego Napieralskiego z SLD. Niedługo chcemy ruszyć z kampanią reklamową i chcemy, żeby pani wzięła w niej udział - zagaił nasz reporter. - To interesujące, ale jestem objęta zakazem konkurencji przez umowę z PiS. Jeśli ją złamię, będzie mi grozić kara - krygowała się na początku aktorka. Wizja dużego zarobku okazała się jednak silniejsza. - Oczywiście dobrze zapłacimy, pokryjemy też inne koszty (kary - przyp. red.)... Czy mogę przekazać przewodniczącemu Napieralskiemu, że jest pani zainteresowana naszą ofertą i uzgodnić termin spotkania, aby ustalić szczegóły? - zapytaliśmy. - Tak. Proszę przekazać, że mogę się spotkać - ochoczo wyznała aktorka.
A przecież jeszcze dwa lata temu Anna Cugier-Kotka grała w reklamówce wyborczej PO i rozpływała się nad programem ekipy Donalda Tuska (52 l.). W ostatniej kampanii do Europarlamentu zmieniła polityczny front i swojego talentu oraz twarzy użyczyła PiS. Przekonywała, że zawiodła się na rządzie PO-PSL i zachęcała do głosowania na partię Jarosława Kaczyńskiego (60 l.). Poszła nawet o krok dalej. Jako osoba prywatna występowała na konwencjach wyborczych PiS. "Za to, że dałam rządowi PO żółtą kartkę, dziennikarze i pseudocelebryci zrobili na mnie nagonkę. A przecież mam prawo do własnych poglądów. (...) Dlatego daję panu teraz czerwoną kartkę i będę głosowała na PiS" - zwracała się do premiera Tuska. Wybory do Europarlamentu za nami, więc Cugier-Kotka gotowa jest teraz wypromować SLD. Oczywiście za pieniądze.