Donald Tusk miał wyjątkowo niemiły weekend. Zaczęło się niepozornie - od wizyty we wsi Sady Kolonie na Mazowszu, gdzie premier miał spotkać się z rolnikami, których gospodarstwa ucierpiały w wyniku lipcowej wichury. Nie został ciepło przyjęty.
Został zakrzyczany przez zdenerwowanych rolników, którzy wbrew obietnicom, nie otrzymali pomocy. Nic więc dziwnego, że Tusk odwołał wizytę w Bytomiu, podczas której miał spotkać się z mieszkańcami ewakuowanymi z powodu szkód górniczych.
Pojechał więc do Gdańska na inauguracyjny mecz miejscowej Lechii z Cracovią Kraków. Tego widowiska szef PO szybko nie zapomni. I nie chodzi tu o sportowe emocje. Gdy tylko kadr z premierem pojawiał się na zawieszonych telebimach, na stadionie rozlegały się gwizdy. Na trybunach zawisł wielki transparent, a kibice wykrzykiwali znaną ze stadionów antyrządową przyśpiewkę.
- Było to bardzo niesprawiedliwe i niemądre przyjęcie. Wbrew hasłu, które widniało na transparencie, premier był, jest i będzie kibicem Lechii Gdańsk - komentuje Sławomir Rybicki (51 l.), poseł i wiceszef klubu parlamentarnego PO, który na tym meczu siedział niedaleko premiera.
Przypomnijmy, że słowna wojna kibiców z premierem trwa od czasu, gdy Donald Tusk zapowiedział walkę ze stadionowymi chuliganami.