I rano, a obudziłem się nieswój jakoś, z katarem i łamaniem w kościach, żonie odmówiłem całusa na dzień dobry. I już obraza gotowa. Tłumaczę, że kocham, ale pandemia. Ale usłyszałem, że kretyn jestem. I kawę poranną sam sobie musiałem zrobić. I właśnie ją nalewałem, kiedy mnie kichanie zdjęło. Więc szurnąłem dzbankiem i dalej za drzwi uciekać. A w drzwiach trafiłem na teściową. Ja w nią łubu-du. Ona bęc. Na podłogę. Stłukła biodro. W kuchni jeszcze gorzej. Kawą żonę poparzyłem.
No to z nimi na pogotowie. A tam mi radzą, żebym do domu wrócił, bo tu kichają - a pandemia jest, więc niebezpieczeństwo dla zdrowia. Przepraszałem cały dzień. Nawet żonę całowałem, choć to zagrożenie dla niej.
Tyle mojego, że kicham już na pana Głównego Inspektora, bo tymi radami swoimi życie mi chciał zniszczyć.