Każdego dnia "Tuskobus" pokonuje niemal 500 kilometrów. Dla tak doświadczonych kierowców jak panowie Maksymilian i Tadeusz taka trasa to pestka. W końcu obaj zjechali z turystami niemal cały kontynent. Ale to nie jest normalna wycieczka.
Najgorsze w ich pracy jest to, że każdy dzień to swoista podróż w nieznane. Bo do samego końca codzienna trasa "Tuskobusu" trzymana jest w ścisłej tajemnicy, nawet przed kierowcami. Wczesnym rankiem zbiera się sztab z Tuskiem na czele i tam zapada decyzja, gdzie "Tuskobus" pojedzie dzisiaj. - Nikt wcześniej nic nie wie. Czekamy, a oni decydują - tłumaczy Maksymilian Kolonko.
Sama podróż też nie wygląda jak zwykła wycieczka. Coś tak pospolitego jak postój na stacji benzynowej zaraz wywołuje zamieszanie. - Pan premier lubi wtedy wyskoczyć i zamówić coś do jedzenia czy picia - opowiada pan Maksymilian. Oczywiście pojawienie się premiera zaraz wywołuje wielkie zainteresowanie ludzi.
Kolejną nowością dla obu panów są oficerowie BOR, którzy nad wszystkim czuwają. - Są dyskretni, ale cały czas obserwują, nawet nas - mówi Kolonko.
Premier mówi "cholera"
Jak opowiadają obaj kierowcy, podróż przebiega jednak spokojnie. - Okazało się, że pan premier to sympatyczny gość. Zawsze podejdzie, przywita się, zagadnie o samopoczucie, zażartuje - opowiada pan Maksymilian.
Jak ujawniają, Tusk cały czas naradza się ze swoimi współpracownikami. - Układają plany, zastanawiają się, gdzie mamy jechać następnego dnia. Pan premier jest raczej spokojny, ale zauważyłem, że parę razy był poirytowany, gdy coś poszło nie tak, jak sobie zaplanował. Nie słyszałem jednak, żeby przy tym przeklinał. Raczej, jak większości ludzi na poziomie, wyrwie mu się "cholera" albo "kurczę" - opowiada nasz rozmówca.
Pasażerowie "Tuskobusu" wypijają też po drodze hektolitry kawy. - Nie ma z tym problemu, bo mamy na pokładzie kuchnie - opowiada kierowca.
Na koniec pojazd odstawiany jest na policyjny parking. Kierowcy mają chwile wytchnienia w hotelu, a następnego dnia od rana czekają na instrukcje co dalej.