Minęła właśnie godz. 19, gdy do sklepu przy ul. Dereniowej wszedł młody męż-czyzna w czapce z daszkiem, zasłaniającej twarz. Mężczyzna dziwnie się zachowywał. Kucał za półkami z towarem, obserwował obsługę. Gdy upewnił się, że kasjerka go nie widzi, ruszył do pomieszczenia służbowego.
- Całą sytuację widziałem jak na dłoni na ekranie monitoringu - mówi Mirosław W. (50 l.), kierownik sklepu.
Gdy bandyta wszedł na zaplecze po kasetkę z całodziennym utargiem, kierownik natychmiast zareagował. Bez wahania rzucił się na zbira, złapał go za koszulę i wypchnął na zewnątrz. Wtedy zbir wyciągnął zza pazuchy nóż i zaczął grozić, więc kierownik zabarykadował drzwi. Po chwili bandyta przestał się dobijać i zaczął odchodzić. Pan Mirosław, niewiele myśląc, udał się za nim. Po drodze zauważył krążący po dzielnicy patrol policji. Zgłosił całe zajście, bardzo dokładnie opisał policjantom wygląd sprawcy. Natychmiast wezwano posiłki i jednostkę z psem tropiącym. Dzielnicowy, który był w tym czasie na służbie, podejrzewał, że to nie może być nikt z okolicznych mieszkańców. Przypuszczał, że napastnik będzie próbował uciekać metrem. Pobiegł więc w kierunku najbliższej stacji. Tam, na schodach do podziemi, zauważył napastnika. Złapał go, nim ten zdążył wejść do metra. 30-latek trafił do aresztu.
Za napad grozi mu nawet 12 lat więzienia. Policjanci są pełni podziwu dla handlowca. - Gdyby nie jego zimna krew i trzeźwość umysłu, przestępca mógłby uciec - mówi jeden z oficerów miejscowego komisariatu. - Zrobiłem to odruchowo. Nie można dać się zastraszyć jakimś łepkom! - przyznaje skromnie pan Mirosław.