Jest rok 1941, trwa wojenna zawierucha. 27-letni niepozorny Mikołaj Bejlung pracuje w biurze przesiedleńczym w Katowicach. Młodzieniec zna języki, więc, jak zdają się tłumaczyć naziści, poradzi sobie przy ściąganiu bałkańskich Niemców na Śląsk. Ale w najczarniejszych snach nie podejrzewają młodego Bejlunga, że już niebawem stanie się agentem.
Heimbach i Andron
Wędrując po uliczkach Katowic, Mikołaj Bejlung spotyka śliczną dziewczynę, która wysyła mu uśmiech zza szyby salonu fryzjerskiego. Jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Ale jest coś jeszcze. Otóż poznana dziewczyna okazuje się działaczką ruchu oporu, łączniczką AK o pseudonimie "Kinga". Wprowadza Bejlunga w świat konspiry, a ten z kolei jako radykalny antyfaszysta podejmuje współpracę ze Związkiem Walki Zbrojnej. Organizacja wyrabia mu dwie legitymacje: jedną na nazwisko Karl Heimbach, co umożliwi mu podszywanie się pod groźnego i władczego oficera SS pracującego w katowickiej administracji, a drugą na przemysłowca Petera Androna z tą samą datą urodzenia, czyli 5 marca 1914 r.
PRZECZYTAJ KONIECZNIE: Polski James Bond? Agent Tomek na strzelnicy
Dzięki inteligencji i talentowi aktorskiemu Bejlung co rusz wcielał się w te dwie postacie. Potrafił być czarujący i emanować wdziękiem, by po chwili wrzasnąć na innego oficera, czym zyskiwał sobie szacunek wśród esesmanów. Bejlung z łatwością zmieniał w kontaktach z Niemcami akcent i nikt nie był w stanie go zdemaskować. Bywało też tak, że Andron zlecał operacje dewizowe Heimbachowi lub na odwrót, a pieniądze wędrowały do AK.
Brawurowa akcja
Największym sukcesem Bejlunga było zdobycie 500 pistoletów dla AK. Nie bacząc na ogromne ryzyko, Bejlung w przebraniu oficera SS pojechał do Lwowa i tam w rozmowie z szefem policji opowiedział mu historię o tym, jak to sowieckie i polskie bandy atakują tutejszych byłych esesmanów, a teraz niemieckich inwalidów, którzy wrócili niedawno z frontu. "Nie mogą nosić ciężkiej broni, ciągle jednak narażeni są na ataki polskich i sowieckich band. Dlatego muszą mieć pistolety, to sprawa życia i śmierci...." - mówił z pasją Bejlung do szefa policji. Ta opowieść musiała zrobić na nim ogromne wrażenie, bo szybko podpisał dokument o wydaniu broni. W ten sposób polski ruch oporu zyskał 500 sztuk broni i wystrychnął na dudka niemiecką machinę państwową.
Bejlung działał przez całą wojnę. W Polsce Ludowej nie był jednak bohaterem na miarę Klossa. Posiedział w więzieniu. Został dyrektorem Stadionu Śląskiego. Do jego śmierci w 1974 roku nikt nie wiedział, że to najdzielniejszy agent polskiego ruchu oporu.