Miał zastąpić na słynnym uniwersytecie w Berkeley znakomitego trenera Mike'a Bottoma. Amerykanie nie chcieli jednak przyznać zielonej karty jego hiszpańskiej żonie Annie i kilkumiesięcznemu synowi - Martinowi.
- Zdecydowałem się w tej sytuacji pozostać w Hiszpanii. Jestem teraz głową rodziny. Przy dziecku robię wszystko: karmię je, zmieniam pieluchy, przygotowuję mleko... - opowiada "Kizior".
Trzy lata bez kasy
Trochę mu jednak żal prestiżowej pracy w Berkeley.
- Aby ją dostać, pracowałem poprzednio przez trzy lata bez wynagrodzenia - mówi. - Z zielonych kart dla rodziny jednak nie rezygnuję, bo chciałbym mieć opcję na przyszłość. Ale... nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam teraz więcej czasu na treningi w Madrycie, gdzie mieszkam z rodziną, bez ograniczeń korzystam z basenu i siłowni. Bezpłatnie, w zamian za porady w dziedzinie techniki pływania w klubie Gepardy.
Ma stypendium kadrowe
Jest teraz dla siebie samego trenerem. To sytuacja niezbyt komfortowa.
- Ale przygotowywałem się do tego przez ostatnie trzy lata. Z każdym rokiem Mike Bottom miał coraz mniejszy udział w prowadzeniu moich zajęć - relacjonuje.
Nie ma roboty w Ameryce, ale nie został na lodzie. Otrzymuje stypendium kadrowe, stypendium od władz Warszawy i od firmy Bioton (w sumie około 10-12 tys. zł miesięcznie - red.).