Za totalne bzdury, w porównaniu z tragedią smoleńską, z rządu wylatywali inni ministrowie. Ale premier Donald Tusk wczoraj nikogo nie ukarał. Za to na jego biurku wylądowała dymisja. - W czwartek na moje ręce rezygnację złożył minister Bogdan Klich. Dzisiaj przyjąłem tę rezygnację - oświadczył wczoraj Donald Tusk, informując, że obowiązki ministra obrony przejmuje Tomasz Siemoniak (44 l.), obecny wiceminister MSWiA. Tuż po tych słowach premier od razu przystąpił do obrony polityka, który właśnie wypadł z rządu. - Wcześniejsza dymisja byłaby nieuzasadniona. Bardzo wysoko oceniam jego pracę.
Potwierdziło się, że jest honorowym człowiekiem - wychwalał Klicha niczym bohatera. - Nie potwierdziłem i nigdy nie potwierdzę, że minister Klich jest odpowiedzialny za katastrofę. Zakres tej odpowiedzialności jest precyzyjnie określony w raporcie Millera - pouczał dumnie. Dlaczego więc Klich złożył swoją rezygnację? - Zdecydowałem się na ten krok, bo uważałem, że tak powinno się uczynić. Nikt nie będzie mógł powiedzieć, że w tak trudnej sytuacji zabrakło mi odwagi - stwierdził mętnie Klich. I jednoznacznie dopowiedział, że decyzję o tym, by wszyscy pasażerowie lecieli jednym samolotem, podjęła Kancelaria Prezydenta.
Premier nie zdecydował się także na dymisję szefa swojej kancelarii Tomasza Arabskiego czy też szefa BOR. Zapewnił za to, że on nie uchyla się od odpowiedzialności. Co z tego wynika? - Tusk nie miał i nie ma odwagi, aby wziąć na siebie odpowiedzialność. Tusk odpowiada za to, że Polska nie przejęła śledztwa od Rosjan. Nie spodziewam się już niczego po Donaldzie Tusku - skwitował wczoraj Jarosław Kaczyński (62 l.), prezes PiS.