Aby wystąpić w PŚ, musiał skakać w Pucharze Kontynentalnym w Kranju. Na miejscu został zdyskwalifikowany w pierwszym konkursie, bo był za lekki w stosunku do długości nart. A był za lekki, bo nie mógł jeść z powodu choroby. Trenerzy o tym nie wiedzieli.
Krztusił się za ścianą
- Bo u nas w domu mieliśmy wielki szpital. Jedna osoba od drugiej łapała wirusa - wyjaśnia ojciec Klimka Murańki (13 lat), pan Krzysztof. - A Klimek przed wyjazdem do Kranja nie dał po sobie poznać, że jest chory. Widocznie krztusił się za ścianą.
Na szczęście Klimkowi już nic nie dolega, choroba minęła, waży o pół kilo więcej niż w Słowenii i wybiera się za granicę na kolejne konkursy. Tym razem Pucharu FIS (12 i 13 bm.) na skoczni K-90 w niemieckim mieście Lauscha.
Nauczony doświadczeniem z Kranja Klimek zabiera do Lauschy narty zarówno dłuższe (217 cm), jak i krótsze (213 cm). Zważy się na miejscu i założy te, które będą odpowiadać jego masie ciała.
- Ale na treningach na Średniej Krokwi w minionych dniach latał na tych krótszych równie daleko, jakby to były dłuższe - opowiada jego ojciec.
Dokupił sobie żółwia
Tata skoczka zdradził nam nie tylko kulisy przyczyn dyskwalifikacji syna. - Klimek wzbogacił swój domowy zwierzyniec. Do psa i rybek dokupił sobie żółwia. I długo wpatrywał się, jak "pancerny" zwierzak pływa w akwarium - opowiada Krzysztof Murańka.
Tymczasem coraz bardziej realny staje się debiut 13-latka w PŚ, na jego ukochanej Wielkiej Krokwi (25-26 bm.). Decyzja zapaść ma za kilka dni. Klimek zasłużył sobie na to wyróżnienie. Nie tylko za talent. Także za ambicję, która była silniejsza od choroby.