- Nie mogę uwierzyć w to, co się stało! Sławek od 20 lat był strażakiem, setki razy narażał życie. Mateusz chciał iść w ślady ojca. Tyle razy wychodzili cało z trudnych sytuacji, a zginęli w taki sposób... - opowiada o swoich kolegach Mirosław Staros (50 l.), który pracował z nimi w kołbielskiej Ochotniczej Straży Pożarnej. - Byliśmy pierwsi na miejscu wypadku, nie mogłem patrzeć na to, co stało się z naszym kolegą i jego dziećmi - dodaje wstrząśnięty.
Dramat rozegrał się w poniedziałek na niestrzeżonym przejeździe kolejowym. Sławomir W. wracał razem z dziećmi od swoich rodziców. Auto, którym podróżowała rodzina, prowadził Mateusz - jego syn. Wciąż nie wiadomo, dlaczego młody kierowca nie zatrzymał się przed przejazdem, tylko wjechał wprost pod pędzący pociąg.
Stalowy kolos uderzył w auto z tak potworną siłą, że przeciągnął je jeszcze pół kilometra dalej. Mateusz, Michał i Marysia zginęli na miejscu. Ich ojciec żył jeszcze przez chwilę. Zmarł, kiedy lekarze wnosili go do śmigłowca pogotowia ratunkowego.
Ze wstępnych ustaleń policjantów wynika, że zawinił Mateusz W. Najprawdopodobniej nie zachował ostrożności i dlatego wjechał pod rozpędzoną lokomotywę. Wyjaśni to jednak policyjne śledztwo.
- W tej chwili nadal badamy, co dokładnie stało się na przejeździe i jak doszło do tej tragedii. Prosimy też wszystkich kierowców, żeby zachowywali szczególną ostrożność na niestrzeżonych przejazdach kolejowych - apeluje Maciej Karczyński (38 l.), rzecznik stołecznej policji.