Bazyli Wiszenko (†65 l.) i Władysław B. (75 l.) znali się od dziecka. Dorastali w tej samej wiosce, a w młodości obaj pracowali na kolei. W Czeremsze mieszkali dwa domy od siebie. Pan Bazyli kilka lat temu w wypadku stracił nogę i przeszedł na rentę. Zajął się stolarką i został sołtysem. - Dusza człowiek, bardzo go kochałam - mówi jego wnuczka Kamila Wiszenko (23 l.).
To ona odkryła zbrodnię, która wydarzyła w niedzielę 20 listopada 2016 r. Tego dnia pan Bazyli wpadł do Władysława na małą wódeczkę. - Dzwoniliśmy do dziadka, powiedział, gdzie jest, więc się nie martwiliśmy - opowiada Kamila. O tym, że stało się coś złego, powiedziała jej znajoma. Natychmiast pobiegła na miejsce. - Dziadek siedział na kanapie w kałuży krwi. Nie zapomnę tego widoku do końca życia - wspomina. Mężczyzna otrzymał co najmniej pięć ciosów nożem. Miał poderżnięte gardło i rany na nadgarstkach.
Władysław B. cały czas był w swoim domu. Policjantom tłumaczył, że się upił i niczego nie pamięta. Trafił do aresztu, ale śledczy z Hajnówki nie znaleźli dowodów jego winy i po 48 godzinach go wypuścili! - Przez rok niemal codziennie widywałam mordercę mojego dziadka. On nas unikał, nie był nawet na pogrzebie - mówi Kamila. Dopiero niedawno, gdy śledztwo przejęła prokuratura w Białymstoku, Władysław B. usłyszał zarzuty i wkrótce stanie przed sądem. Grozi mu dożywocie.