Marcin P. (+ 26 l.) z Topilca (woj. podlaskie) nie był wcale typem szaleńca na ryczącej maszynie. Prowadził rozważnie - mówią jego znajomi. Mimo to motocyklowa wycieczka, na którą zabrał Kingę, skończyła się dla obojga tragicznie.
Było już po północy. Chłopak odwoził dziewczynę do domu. Jechał wylotówką z Białegostoku w stronę Warszawy. Miał pierwszeństwo. To jednak nie obchodziło kierowcy tira, który pruł z naprzeciwka. Nagle skręcił w lewo i zajechał motocykliście drogę. Rozpędzony motor uderzył w tira. Piotr nie miał czasu hamować. Walnął prosto w zbiornik z paliwem...
Okolicą wstrząsnął potężny wybuch. W ułamku sekundy motor i dwójka ludzi na nim stanęli w płomieniach. Nikt nie był w stanie im pomóc. Chłopak i dziewczyna spalili się żywcem...
Matka nie zobaczy ciała córki w trumnie
Kiedy matka opowiada o śmierci córki, nie jest w stanie opanować łez.
- Kinga znała Marcina jeszcze ze szkoły, przyjaźnili się, ale nic więcej ich nie łączyło - mówi łamiącym się głosem. - Chłopak przez pewien czas był za granicą i dawno się nie widzieli. Przyjechał do niej w odwiedziny... A teraz? Nie będę mogła nawet zobaczyć córki w trumnie... - łka załamana kobieta.
Kierowca tira zdołał wydostać się z płonącej ciężarówki. Badanie alkomatem wykazało, że był trzeźwy. Przyczyny wypadku bada szczegółowo policja.