Śpiewano o nich: "Bikiniarze to są ludzie tacy, co mają w d... dyscyplinę pracy". Stroją się jak baby - stwierdzał na ich widok niejeden prawomyślny Polak odziany w bezpieczny prochowiec, dzięki któremu mieszał się z tłumem obywateli i funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Bikiniarze to malowane ptaki, buntownicze dusze przechadzające się przez szare polskie miasta czasów stalinowskich.
Typowy polski bikiniarz miał wielką samodziałową marynarkę, pochodzącą z amerykańskiej paczki lub z nie tak dawnych czasów wojennych, koszulę z usztywnionym kołnierzykiem z ręcznie załamanymi końcówkami, przykrótkie, wąskie porcięta, spod których wystawały barwne pasiaste skarpetki piratki i buty na słoninie, czyli grubej, półprzejrzystej jasnej gumie. Całości dopełniał kolorowy krawat i dziwaczna fryzura zwana plerezą. Wszystko z wyjątkiem butów i skarpetek mogło być produkcji krajowej, ale niezbędną resztę należało nabyć na bazarze, gdzie za cenę dla zwykłego człowieka pracy nie do pomyślenia, można było zakupić wyciągniętą z dyskretnego pakunku wymarzoną parę obuwia. Niektóre akcesoria były rodem sprzed wojny. Stamtąd pochodziły pożądane przez bikiniarzy spodnie - wąskie jak papierosy. Oficjalna propaganda czyniła z bikiniarzy przedmiot pogardy.
W jednej z kronik filmowych pojawiła się sugestia, by szlachetna młodzież robotniczo-chłopska, zajęta budowaniem hut, walcująca w walcowniach i hartująca się w stalowniach, znalazła odrobinę czasu na wyrażanie pogardy wobec bikiniarza, który ucieleśnia zgniliznę i infekuje zdrowe ciało społeczeństwa zachodnią pleśnią. Wbrew temu, co usiłowała wpoić swoim obywatelom oficjalna propaganda, bikiniarze nie byli głupi i nie skupiali całej uwagi na tym, żeby po pierwsze, prawidłowo ukształtować żelowaną plerezę, a po drugie, utrzymać ją w stanie sterczącym. Byli to ludzie żywo zainteresowani tym, co dzieje się w kulturze za żelazną kurtyną. Amerykański jazz i europejskie malarstwo, rozwój muzyki i sztuki, nowe kierunki - to było sedno ich pasji. Bikiniarze wywodzili się zwykle z kręgów inteligenckich. Dla swojej kolorowej demonstracji nie mieli ani zrozumienia społeczeństwa, ani rodziny. Ta ostatnia drżała o los młodego człowieka, który żyjąc w komunizmie był czerwony tylko o tyle, o ile czerwone były paski na jego skarpetkach.