Do jak wielkiej rozpaczy i desperacji trzeba być doprowadzonym, żeby stanąć na skraju dachu i chcieć się z niego rzucić! Bogdan Woniał (57 l.) z Mińska Mazowieckiego (woj. mazowieckie) postanowił skończyć ze sobą, kiedy bezwzględny komornik eksmitował go z zadłużonego mieszkania. Łzy, błagania i zapewnienia, że spłaci dług, nie zmiękczyły serca nieczułego urzędasa. Uśmiechał się cynicznie i zacierał ręce, że dopiął swego. Pan Bogdan ostatkiem sił opanował się i zszedł z dachu. Na razie...
To był prawdziwy horror. - Nie chcę już dłużej żyć, bo komornik zabrał mi wszystko! - pan Bogdan krzyczał z dachu wielopiętrowego bloku. Na dole, 15 metrów niżej, policja siłą wyprowadzała z klatki schodowej sąsiadów, którzy nie pozwalali eksmitować pana Bogdana, jego żony i trójki dzieci. Na nic zdały się prośby i płacz. Mirosław D., komornik z Mińska Mazowieckiego, był nieugięty. Nie interesowało go, że ktoś cierpi i skazany jest na poniewierkę! Ten nieczuły urzędas stał spokojnie, uśmiechał się i zacierał ręce.
Na dachu bloku panu Bogdanowi z bezsilnej rozpaczy pękało serce, kiedy widział, jak pracownicy Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej wynoszą dorobek jego życia. Był bezsilny. Nic nie mógł zrobić.
Zszedłem z tego dachu
- Już miałem skoczyć, żeby skończyć ten koszmar, ale pomyślałem, że nie dam satysfakcji podłym urzędnikom. Przyszło opanowanie i zszedłem z dachu na prośbę policjanta.
- 10 lat temu miałem wypadek w pracy. Przebiłem sobie prawą rękę. Do dziś nie jest w pełni sprawna. Nikt takiego człowieka jak ja nie przyjmie do roboty. Zatrudniałem się dorywczo i jak mogłem, spłacałem zaległości mieszkaniowe. Żona zarabia 1400 złotych, a czynsz wynosił aż 1000 zł. Nie mieliśmy z czego płacić i nazbierało się trochę długu - opowiada zdruzgotany mężczyzna.
Los ich okrutnie skrzywdził
Sąsiedzi i znajomi pana Bogdana są wstrząśnięci. - To bardzo porządna rodzina. Tylko los ich okrutnie skrzywdził. Gdyby nie nadgorliwość komornika, pan Bogdan i jego żona poradziliby sobie z długiem - mówi Iwona Bartoszuk (47 l.), znajoma wyrzuconych na bruk. Choć pan Bogdan dogadał się z miastem, że zamieni mieszkanie na mniejsze, bezwzględny komornik nie czekał.
- Mogliśmy przecież powoli spłacać zaległości - płacze Zofia Woniał (55 l.). - Ale najwidoczniej mieszkanie, z którego nas wyrzucili, było potrzebne dla kogoś z urzędu miasta.
Sponiewieranej rodzinie przydzielono miejsce w cuchnących barakach socjalnych. Pan Bogdan nie przyjął kluczy, bo tam się nie da mieszkać. - Na razie tułamy się. Przyjdzie nam nocować na dworcu. Jeśli nie oddadzą mi mieszkania, to wejdę na dach i skoczę naprawdę - mówi załamany mężczyzna.