Koniec bułgarskiego piekła

2009-08-28 7:00

Po miesiącach gehenny Barbara Barnaś (43 l.) z Dębicy (woj. podkarpackie) może w końcu odetchnąć z ulgą i przytulić do serca ukochanego Pawełka (7 l.). Kobieta cieszy się każdą chwilą spędzoną z dopiero co odzyskanym synkiem, którego ojciec Bułgar kilka miesięcy temu bezprawnie uprowadził.

Teraz pani Barbara godzinami nie wypuszcza Pawełka z czułych matczynych objęć, bo wciąż nie może uwierzyć, że cały ten koszmar ma już za sobą.

Dramatem pani Barbary żyła cała Polska. Kilka miesięcy temu Todor Wasiljew (45 l.) bez wiedzy żony wywiózł do Bułgarii dwójkę ich dzieci: Nikoletę (9 l.) i Pawełka. Okrutny ojciec opowiadał maluchom niestworzone historie na temat matki, żeby tylko nie chciały do niej wrócić.

Ale pani Barbara się nie poddała i jak lwica walczyła w sądach o odzyskanie ukochanych pociech. Pod koniec maja kobieta pojechała do Bułgarii, żeby odzyskać swoje dzieci. Trzymała w ręku prawomocny wyrok sądu w Sofii, który przyznawał jej prawo do opieki. Ale wtedy rozpętało się bułgarskie piekło. Todor napuścił na żonę rozwścieczonych Bułgarów. Pani Barbara cudem zdołała chwycić w ramiona Nikoletę (z którą później udało jej się wrócić do Polski). Niestety, bezwzględny Bułgar wykorzystał zamieszanie, by ukryć syna przed matką. Potem Pawełek opowiadał w bułgarskiej telewizji, że nie chce wracać do mamusi, bo jest alkoholiczką. Gołym okiem było widać, że chłopiec, niczym szkolny wierszyk, powtarza tylko wyuczone przez ojca zdania.

Dopiero tydzień temu pani Barbara odebrała telefon z polskiej ambasady w Sofii. Miała jak najszybciej zjawić się w Asenowgradzie, bo tamtejsza policja namierzyła ukrywającego się Wasiljewa. - Konsul zapewnił, że tym razem obejdzie się bez bitwy o dziecko - mówi pani Barbara. I tak po krótkich negocjacjach stróże prawa zakuli porywacza w kajdanki, a Pawełek trafił wprost w ramiona ukochanej mamy. - Teraz jesteśmy bezpieczni - mówi kobieta, ściskając wyrwane z rąk ojca potwora dzieci.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki