Jedni zastanawiają się, czy apokalipsę przywitać w ciepłych krajach. A może zawczasu roztrwonić majątek? Wszyscy za to chcą przy końcu świata być z bliskimi. Dlatego pracodawcy, pokażcie ludzką twarz i pozwólcie podwładnym spóźnić się tego dnia do pracy.
Walące się miasta, wybuchy wulkanów i dziwne przemiany w nas samych... Zgodnie z przepowiednią Majów możemy się tego spodziewać już w najbliższy piątek!
- Nasilające się zmiany zaczniemy odczuwać około godziny 10 rano - mówi Sebastian Minor (37 l.) z Warszawy, który podjął przygotowania do 21 grudnia i już dawno zgromadził potrzebne do przetrwania akcesoria.
Jednak koniec świata końcem świata, a pracować ktoś musi. Przecież piątek to normalny dzień roboczy i przez gruzowiska trzeba będzie jakoś dotrzeć do miejsca zatrudnienia, jeśli nie chcemy, by do listy katastrof dołączył jeszcze gniew szefa. W ten straszliwy dzień niektórzy pracodawcy postanowili wykazać się wyrozumiałością. - Koniec świata nie zdarza się codziennie, zdecydowałem więc, że tego dnia pracownicy naszej firmy będą mogli stawić się na stanowiskach dopiero o godzinie 11 - mówi Jacek Olejkowski (49 l.), prezes zarządu firmy LPGTECH Instalacje Gazowe w Białymstoku. - Powinni mieć szansę pożegnać się z bliskimi i właśnie z nimi spędzić te ostatnie chwile naszej planety. Nic się nie stanie, gdy tego jednego dnia trochę się spóźnią. Jednocześnie, korzystając z okazji, chciałem im podziękować za wydajną pracę. Żegnajcie! Przypominam, że 21 grudnia do pracy przychodzimy o godz. 11. Nie spóźnijcie się! - zastrzega.
Anna Kalata (48 l.), była minister pracy:
- Apeluję do pracodawców, by łagodnie spojrzeli na pracowników, którzy ze względu na zapowiadany koniec świata nie pojawią się rano w pracy. Przecież cały świat ogarnęła ta gorączka. Jednak jeśli nie będzie końca świata, w co mocno wierzę, to ludzie ci powinni nadrobić nieobecność.