To już kolejny taki przypadek, że karetka wezwana do chorej osoby nie może dostać się na teren osiedla, by udzielić pomocy. W takiej sytuacji często liczy się każda sekunda, a ratownicy tracą nawet minuty na oczekiwanie, aż ktoś udostępni im wjazd na ogrodzony teren. Złość dyrektora pogotowia ratunkowego szpitala w Gorzowie, Andrzeja Szmita osiągnęła szczyt, gdy pojechał na wezwanie do kobiety po operacji serca, która straciła przytomność. - Gdy dojechaliśmy na miejsce na naszej drodze pojawił się szlaban, który nie miał opcji awaryjnego otwierania bez użycia pilota. Siłą też nie dało się go sforsować. (...) Nie było możliwości dojazdu do budynku z innej strony. Próbowaliśmy się dostać karetką, ale na naszej drodze stawały skarpy i specjalne kamienne blokady - opowiadał Gazecie Wyborczej oburzony mężczyzna. Postanowił zgłosić tę sprawę prokuraturze. " W związku z zaistniałą sytuacją oraz możliwość wystąpienia powikłania związanego z zagrożeniem życia pacjentki zgłaszam celowe narażenie życia i zdrowia poprzez utrudnienie służbom ratownictwa medycznego dostępu do wielu miejsc zamieszkania przez potencjalnych pacjentów" - brzmi początek zawiadomienia. Teraz prokuratura ma miesiąc na decyzję, czy rozpocznie postępowanie.
Koniec ze szlabanami przy osiedlach? "To celowe narażanie życia!"
Dyrektor pogotowia ratunkowego w Gorzowie stracił cierpliwość do szlabanów, jakimi odgradza się coraz więcej osiedli mieszkaniowych. - Stawianie szlabanów przed blokami to celowe narażenie życia i zdrowia ich mieszkańców - stwiedził Andrzej Szmit i poinformował, że zgłosił tę sprawę do prokuratury. O zajściu poinformowała gorzowska Gazeta Wyborcza.