Byli dla siebie kimś więcej niż braćmi. Choć dzieliła ich duża różnica wieku, tam, gdzie był Adam, tam był też Kubuś. - Kochałem go nad życie, był takim grzecznym, zawsze uśmiechniętym chłopcem. Bardzo często się nim opiekowałem - mówi Adam, który wychowywał braciszka z mamą, bo ich tata zmarł.
Tego dnia, gdy doszło do tragedii, też byli razem. Było sobotnie popołudnie. Adam wyszedł z Kubusiem na podwórko, gdy ich mama wyszła na zakupy. Niestety, niedaleko ich domu stoi walący się budynek. - Nie wiem, dlaczego Kubuś tam poszedł, ja straciłem go z oczu tylko na chwilę - mówi roztrzęsiony Adam. Chłopak chciał nalać braciszkowi herbaty z termosu, żeby się rozgrzał. - I wtedy to się stało... - mówi Adam. Huk walącej się ściany był ogromny.
- Najprawdopodobniej chłopca przygniotło nadproże - mówi kom. Renata Purcel-Kalus z konińskiej policji, która prowadzi teraz śledztwo w sprawie nieszczęśliwego wypadku. Adam od razu zaczął chłopca ratować i zadzwonił po pogotowie. Niestety, obrażenia główki były poważne. Kubuś zmarł w szpitalu.
- Uczyłem go wszystkiego, uczulałem go na przykład, żeby uważał na samochody - mówi Adam, a głos grzęźnie mu w gardle, bo tak bardzo chciał uchronić braciszka przed niebezpieczeństwem... Teraz po nocach nie może spać, bo wciąż ma przed oczami konającego Kubusia.