Nowe zeznania kontryolerów ze Smoleńska poddają w wątpliwość dotychczasowe ustalenia w sprawie śledztwa. Jak się dowiedziała „Rzeczpospolita” trzy miesiące wystarczyły, b płk Paweł Plusnin i mjr Wiktor Ryżenko zmienili główne wątki relacji na temat wydarzeń z 10 kwietnia.
Tuż po katastrofie Plusnin zeznał na przesłuchaniach, że przez mgłę widoczność w Smoleńsku była ograniczona do 800 metrów podał załodze Tu-154M zaniżoną do 400 metrów wartość. Dlaczego? Chciał skłonić pilotów prezydenckiego samolotu, by odlecieli na lotnisko zapasowe.
Przeczytaj koniecznie: Wycofają zeznania kontrolerów w sprawie katastrofy w Smoleńsku
Z ustaleń gazety wynika, że podczas zeznań w sierpniu mówił co innego. Rzeczywista widoczność w Smoleńsku wynosiła 400 metrów, czyli tyle ile podał załodze. Gdzie się podziało 400 metrów?
To jednak nie wszystko. Wojskowi z wieży kontrolnej w kwietniu wspominali o tajemniczej trzeciej osobie, która była z nimi podczas sprowadzania samolotu na ziemię. Major Ryżenko mówił o pułkowniku z jednostki wojskowej w Twerze. Miał się nazywać Krasnokutski. Trzy miesiące później nie powiedzieli o nim ani słowa, tak jakby jednak nie było go w wieży kontrolnej.
Poza tym kontrolerzy na zeznaniach zaraz po katastrofie sugerują, że lądowanie tupolewa odbywało się zgodnie z procedurami wojskowymi. Na sierpniowych przesłuchaniach mówią już o cywilnych procedurach.
Skąd takie rozbieżności? Dlaczego kontrolerzy zmieniają zeznania? Ktoś ich do tego nakłania, a może tuż po katastrofie byli w takim szoku, że nie byli w stanie realnie myśleć i dopiero na nowych zeznaniach dokładnie opowiedzieli jak wyglądało lądowanie tupolewa?
Polscy prokuratorzy mają już treść nowych zeznań oraz wniosek rosyjskich śledczych, by unieważnić poprzednie.