Każdy dzwonek do drzwi stawia go na nogi. Co chwila nerwowo zerka na ekranik telefonu komórkowego. Nic. Ciągle żadnych wieści. Andrzej Trusiewicz (64 l.) ostatni raz widział syna Michała (38 l.) dzień przed tragedią. - Odwiedził mnie, chwilę pogadaliśmy. A w sobotę już nie odbierał telefonu. To było dziwne, bo zwykle nie było problemu, żeby się z nim skontaktować. Wtedy jeszcze nie słyszałem o wstrząsie. Później zadzwoniła synowa i powiedziała mi, co się stało na kopalni - mówi pan Andrzej.
Syn pana Andrzeja jest górnikiem kombajnistą. Na Zofiówce pracuje od 13 lat. To rodzinna tradycja. - Też pracowałem 25 lat na kopani Moszczenica. Nie sądziłem jednak, że akurat nas spotka coś takiego - mówi ojciec zasypanego górnika. Już nawet nie pamięta, ile dób trwa ta jego niepewność. Trzy? Cztery? Dni zlewają się mu w jedno wielkie pasmo udręki. Czy czeka na żywego syna? - Nadziei nie można tracić. W sercu mam poczucie, że jeszcze nie wszystko stracone. Syn jest silny, wysportowany, uprawia biegi. Czekam na cud - mówi.
Tymczasem ratownicy robią co w ich mocy, by dostać się do zasypanych górników. Do rur w zawalonym chodniku ciągle tłoczy się powietrze. - To jest najważniejsze. Górnicy wiedzą, jak się zachować. Te rury są elastyczne, łatwo je rozszczelnić prostymi narzędziami. Tak zrobili dwaj odnalezieni w sobotę górnicy. Liczymy, że w przypadku tych trzech też tak będzie - mówi Daniel Ozon, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której należy Kopalnia Zofiówka.
Wczoraj ratownikom udało się sprawdzić 30 m zwałowiska, kolejne 15 m przeczesali kamerą. Górników nie znaleźli. - Kolejne zastępy pójdą w stronę przodka. - zapowiadał prezes Ozon.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Wstrząs w kopalni Zofiówka. Co wiemy do tej pory?