- To straszna tragedia - mówią wstrząśnięci sąsiedzi. - Katarzynę przytłoczyło życie. Jej rodzina miała kłopoty finansowe, a ona sama nie dogadywała się z teściową i szwagierką - twierdzą.
Dramat wydarzył się w niedzielę, krótko po godzinie 18. Maszynista pociągu jadącego ze Szczecina do Wrocławia dostrzegł w Kościanie na torach sylwetkę młodej kobiety. Próbował hamować, ale było za późno. Stalowy kolos zmiażdżył ciało Katarzyny J. I dziecko, które mocno przyciskała do piersi. Przerażony maszynista mógł już tylko wezwać policję.
Wcześniej tego dnia - około godz. 14 - pani Katarzyna powiedziała w domu, że po niedzielnym obiedzie idzie na spacer z synkiem. Nie dała po sobie poznać, że planuje coś tak potwornego. Ostatnio miała dużo zmartwień, ale nikt nie przypuszczał, że swoje życie zakończy tak dramatycznie.
- Przeprowadziła się do Racotu dwa miesiące temu z Zielonej Góry, gdzie do tej pory mieszkała z mężem - opowiadają sąsiedzi. Z mamą i młodszą siostrą męża dzielili w piątkę skromny pokój. - Ona głównie opiekowała się synkiem, wszędzie z nim chodziła, ale nigdy nie widzieliśmy jej uśmiechniętej - mówią teraz mieszkańcy podkościańskiej wioski, którzy mnożą domysły, dlaczego młoda matka zrobiła coś tak potwornego. - Może była nieszczęśliwa z powodu przeprowadzki do nowego miejsca, może kłopoty finansowe ją przerosły? - zastanawiają się znajomi małżeństwa.
Chociaż pani Katarzyna nie zostawiła listu pożegnalnego ani nikogo nie ostrzegła, że zamierza zabić synka i siebie, wielkopolscy śledczy nie mają wątpliwości, że Katarzyna J. popełniła samobójstwo.
- Wskazują na to zeznania świadków - mówi Andrzej Borowiak z wielkopolskiej policji.