Podczas odgruzowywania bastionu bronionego wiosną 1945 r. przez ss-manów dowodzonych przez generała SS Heinza Reinefartha robotnicy natrafili na arsenał pistoletów walther P-38. Znalezisko szybko okrzyknięto mianem „Arsenału Reinefartha”. Setki pistoletów zapakowane były w skrzyniach. Te z wierzchu skorodowane, a pod spodem naoliwione i zawinięte w szmaty, były gotowe do strzału. - Tylko przeładować, bo w arsenale była też amunicja - mówi pracownik muzeum w Kostrzynie nad Odrą.
Według kostrzyńskich muzealników w arsenale odkryto ponad 500 pistoletów z czego ponad połowa nadawała się do użytku. Broń miała trafić do muzeów pod Zieloną Górą i w Gorzowie Wielkopolskim. Wszyscy byli pewni, że tam właśnie się znalazły. Tymczasem wiosną tego roku przygotowujący ekspozycję na temat twierdzy pracownicy muzeum w Kostrzynie zwrócili się do zielonogórskiego i gorzowskiego muzeum z prośbą o wypożyczenie części pistoletów pochodzących z Arsenału Reinefartha. - Niemieckie walthery z czasów drugiej wojny byłyby cennymi eksponatami w naszym muzeum, problem w tym, że... po broni nie ma śladu - mówi Bartłomiej Suski starszy referent Muzeum Twierdzy Kostrzyn.
Rzeczywiście w obu lubuskich muzeach, do który miały trafić pistolety, są tylko stare zdezelowane walthery, a po tych nadających się do użycia nie ma śladu. Jak ustalił „Super Express”, w sprawie zaginięcia części broni już raz, w 1998 r., rozpoczęto śledztwo, ale szybko zostało ono umorzone. Tyle tylko, że wtedy chodziło o znikomą ilość waltherów, która prawdopodobnie padła łupem robotników pracujących przy odgruzowywaniu, a później trafiła do kolekcjonerów, a nie kilkaset sztuk sprawnej broni. W 2007 r. z uwagi na przedawnienie, zniszczono akta sprawy. - Takie są procedury - mówi rzecznik prasowy prokuratury okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim Dariusz Domarecki.
Teraz, po interwencji muzealników, wszczęto śledztwo mające na celu ustalenie losów poniemieckiego arsenału. Według rzecznika lubuskiej policji Sławomira Koniecznego, sprawa jest z 1998 r., więc nawet trudno będzie dotrzeć do funkcjonariuszy, którzy wówczas przy niej pracowali. Jak jednak twierdzą świadkowie, policjanci zajmujący się wtedy wydobyciem setek pistoletów, rzucali je na stos, niczego nie ewidencjonując, nie spisując numerów broni. Nic dziwnego więc, że część zniknęła. W czyje ręce trafiła? Czy tylko kolekcjonerów?