Gdyby na wycieczce ulicami miasta Max zachował spokój, być może nie zwróciłby na siebie uwagi, ale on chciał sobie pobrykać. Zataczał się na chodniku (choć był trzeźwy) i wskakiwał nagle na jezdnię wprost przed nadjeżdżające auta, strasząc kierowców.
Miarka się przebrała i wezwano policję, która jak na Dzikim Zachodzie (w końcu to zachodniopomorskie) przy użyciu lassa urządziła polowanie na zbiega. Max walczył dzielnie, kiwając funkcjonariuszy (nawet lepiej niż robią to piłkarze naszej reprezentacji), ale wpadł. Pętla zacisnęła się na jego łbie. A łowcy miejscy zawieźli go do rodzinnego gospodarstwa na peryferie Koszalina. Okazało się, że jego właściciele nie zauważyli nawet, że ich osioł uwolnił się z zagrody.