Waldemar W. (36 l.) i Ireneusz M. (+48 l.) znali się od lat. Niestety, łączyła ich toksyczna relacja. Niby się kumplowali, często razem imprezowali, ale Waldek patrzył z wyższością na dużo starszego Irka. Po alkoholu drwił z niego, poniżał go, a nawet potrafił uderzyć. A jednak niepełnosprawny mężczyzna wszystko to znosił ze stoickim spokojem.
Tego dnia spotkali się w mieszkaniu Waldka. Jak zwykle - przy flaszce. Gdy zrobiło się ciemno, a oni mieli już dobrze w czubie, położyli się spać. Tyle że w nocy Irek się zsikał tak niefartownie, że zmoczył towarzysza. Waldek się ocknął, a gdy zobaczył, co się stało, w jednej chwili się wściekł. Rzucił się na Irka, skopał go po brzuchu, a gdy nieszczęśnik przestał pojękiwać z bólu, najzwyczajniej w świecie znów ułożył się do snu.
Dopiero rano zauważył, że Irek jest siny i nie daje znaku życia. Wtedy wpadł w panikę. Zostawił trupa w mieszkaniu i poszedł szukać Tomasza J., wiedząc, że ten nie odmówi mu pomocy. Potem długo się naradzali, jak pozbyć się ciała. Uradzili, że zawiną je w poszewkę, potem okręcą dywanem, a gdy zrobi się ciemno - wyrzucą przez okno na podwórko i zawloką do składziku. Tak też zrobili. Ciało Irka przeleżało tam trzy tygodnie. Gdy znalazła je policja, było już w rozkładzie.
Prokurator chciał, żeby Waldemar W. został skazany za zabójstwo, jednak sąd uznał, że zebrane dowody pozwalają ukarać go jedynie za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Z kolei Tomasz J. (50 l.) sądzony był za pomocnictwo w zacieraniu śladów przestępstwa. W miniony piątek pierwszy usłyszał wyrok 11 lat więzienia, drugi ma posiedzieć trzy lata. Wyrok nie jest prawomocny.
ZOBACZ TAKŻE: Łódź. Zabił ojca kata nie pójdzie do więzienia