To była miłość od pierwszego wejrzenia. Marek i Iza (23 l.) poznali się na dyskotece, potem przez kilka lat byli nierozłączni, aż w końcu postanowili sformalizować związek. Ciepła kwietniowa sobota nadawała się do tego znakomicie. Miała być najpiękniejszym dniem w ich życiu...
Nowożeńcy wyszli z kościoła i wraz z gośćmi udali się na wesele do pobliskiej szkoły, gdzie w sali gimnastycznej urządzili skromne przyjęcie. Zatańczyli pierwszy taniec, pokroili weselny tort i bawili się do świtu.
O piątej rano w niedzielę, gdy zabawa dobiegała końca, Marek zostawił gości i młodziutką żonę, i ruszył do domu po samochód, którym jego teść miał porozwozić weselników. Chłopak nie miał jeszcze prawa jazdy, dopiero je robił, toteż postanowił pojechać polami. Bał się, że na szosie złapie go policja. Tyle że spieszyło mu się, więc gnał na złamanie karku.
- Zobaczyłem, jak nadjeżdża. Jakieś 20 metrów przede mną uderzył prosto w drzewo - opowiada Wojciech, starszy brat Marka. - Zbiegli się goście weselni, bo Marek rozbił się tuż obok szkoły. Przód auta był zmasakrowany. Chciałem otworzyć drzwi, ale były zakleszczone. Pomagał mi je wyrywać brat panny młodej. Późnej dobiegła Iza. Reszty osób nie kojarzę. To wszystko działo się tak szybko...
Karetka zabrała Marka do szpitala w Słupsku, gdzie zmarł wieczorem w niedzielę. Policja zleciła badania krwi, ale nawet jeśli kierowca był pod wpływem alkoholu, to sprawa i tak zostanie umorzona.