Feralnego dnia pani Barbara wróciła po południu z pracy i zajęła się dziećmi: Kacprem (12 l.), Piotrkiem (10 l.) i Dominiką (4,5 l.). O godz. 21 wszyscy leżeli już w łóżkach. Nad ranem kobietę obudził ból przedramienia. - Marysia zawzięcie drapała mnie po rękach, skacząc po mnie i miaucząc przeraźliwie - wspomina kobieta. Nie wiedziała, czego od niej chce kot. Kiedy spojrzała na stojący w pokoju regał, myślała, że wszystko to jej się śni - regał był pomarańczowy. Po chwili płonął już cały, a stojące na nim książki, zdjęcia i płyty DVD potęgowały z sekundy na sekundę gęsty dym. - Udało mi się wyprowadzić dzieci na zewnątrz. Kiedy chciałam wrócić po rzeczy, nie dało się już wejść do środka - opisuje.
Zostali bez niczego, mieszkają na razie kątem u rodziców. Ale Marysi nie brakuje niczego. - Uratowała nam życie. Dogadzamy jej, jak potrafimy: puszeczki, kurczaczki, wątróbki - mówi pani Barbara. A kotka? Cóż, dalej jest niedotykalska.
Powodem pożaru było prawdopodobnie zwarcie w przedłużaczu za regałem.