Była godzina szósta rano, gdy na czwartym piętrze bloku przy ulicy Kobierzyńskiej w Krakowie rozległo się głośne pukanie. - Proszę otworzyć, policja! - krzyknął funkcjonariusz.
W mieszkaniu panowała cisza.
Krakowscy funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego, nie chcąc zaliczyć wpadki, postanowili się spytać sąsiadów, czy trafili pod właściwy adres i czy ktoś tu mieszka. Nagle z mieszkania, do którego wcześniej stukali, wyskoczyła roztrzęsiona kobieta. - Mój mąż wypadł z okna - spazmowała. Prawda jednak okazała się zupełnie inna. Roman P. wystraszony poranną wizytą policji chciał dać nogę. Zaspany wyszedł przez okno i próbował po balkonach zejść na ulicę i zwiać. - Wszystko wskazuje, że w pewnym momencie się poślizgnął - relacjonuje na gorąco nadkomisarz Mariusz Ciarka, rzecznik małopolskiej policji. - Mężczyzna spadł na daszek sąsiedniej klatki schodowej. Zginął na miejscu.
Policja zapewnia, że z jej strony nie było żadnych uchybień. Interwencja odbyła się zgodnie z prawem i w żaden sposób nie przyczyniła się do tragedii.