Jak już pisaliśmy, samobójczyni zginęła na miejscu. Trzymiesięczna córeczka zmarła kilka godzin później w szpitalu.
Wszyscy, którzy ją znali, podkreślają, że nic nie wskazywało na to, że Katarzyna P. zdolna jest do takiego czynu. Kiedy w sobotę rano wychodziła z domu, rozmawiała z mężem przez telefon. - Jest ładna pogoda, idziemy na spacer - miała wtedy oświadczyć. Była 8 rano. Około godz. 13 kobieta znalazła się kilka ulic dalej, na ul. Mazowieckiej. To tu wypatrzyła 10-piętrowy blok. Wjechała na ostatnie piętro i wyskoczyła, trzymając córeczkę na ręku...
Mąż desperatki nie chce rozmawiać o tym, co się stało. Wiadomo, że młoda matka nie leczyła się psychiatrycznie, tworzyła normalną rodzinę, gdzie nigdy nie było interwencji policji. - Bierzemy pod uwagę różne wersje zdarzenia - mówi nadkomisarz Mariusz Ciarka, rzecznik małopolskiej policji. - Według specjalistów mógł to być jeszcze efekt szoku poporodowego. Od rodziny dowiedzieliśmy się, że mógł to także być lęk przed utratą pracy. Szczegółów jeszcze jednak nie znamy. Być może te dwie sprawy się na siebie nałożyły... - dodaje nadkomisarz Ciarka.
Mogła mieć depresję
- Kobieta mogła być w depresji. Mamy też informacje, że bała się stracić swoją pracę - mówi nadkom. Mariusz Ciarka