Kompletna znieczulica i wielki skandal - te słowa jak ulał pasują do sytuacji, w której znalazł się niewidomy Marcin Ryszka. Paraolimpijczyk chciał poćwiczyć na siłowni, podpisał nawet umowę z właścicielami ośrodka, ale potem otrzymał telefon z dziwnymi pytaniami. - Zapytał czy ja będę przychodził z jakimś opiekunem, ponieważ oni nie są wstanie zapewnić mi opieki na miejscu, że cytuję „może mi sztanga spaść na nogę”, że później mogę się domagać od nich odszkodowania. Ja zdaję sobie sprawę, że świadomość naszego społeczeństwa na temat jak żyją osoby niepełnosprawne nie jest zbyt duża, chociaż jest już co raz lepiej opisał na swoim Facebooku sportowiec.
Jak dodał, cała sytuacja bardzo go zasmuciła i dlatego postanowił nagłośnić ją na portalu społecznościowym.
Powiem szczerzę, że fatalnie się z tym czuję. Ja po prostu nie zgadzam się na wykluczenie społeczne, które w tej sytuacji po prostu nastąpiło. Kierując się tokiem rozumowania osób z klubu to ja nie mogę sam jechać autobusem, bo kierowca może się bać tego, że mi się coś stanie? Nie mogę zamówić taksówki, bo kierowca nie weźmie za mnie odpowiedzialności? Do restauracji też nie mogę iść, bo obsługa będzie się bać, że sobie utnę palec? Takiemu czemuś mówię stanowcze nie - opisał.