Najpierw mi pięknie tłumaczą, że Urząd Regulacji Energetyki moim obrońcą jest, bo zgodził się, żeby ceny wzrosły tylko (!) o 11 procent, a nie 20, jak chciało PGNiG. I powinienem być szczęśliwy.
A jakby ci z PGNiG chcieli wzrostu o 40 procent, a URE zgodziło się na 20 - to też miałbym być w skowronkach?
A potem, żebym się jeszcze lepiej poczuł, tłumaczą mi, że dla mnie, odbiorcy indywidualnego, cena wzrośnie tak naprawdę tylko o 7 procent. Znaczy o tyle większy ma być mój rachunek. I znowu za kretyna mnie biorą i jestem w jeszcze większym gazie.
Bo co, państwo rządzący? Może nie wiem, że jeżeli mnie INDYWIDUALNEMU podniesiecie mniej, to tym NIEINDYWIDUALNYM więcej? I oni sobie potem podwyżkę wrzucą w cenę produktów różnych. Za które ja z mojego portfela wyłożę kasę. Więc zamiast jednej podwyżki będę miał ich multum. Cuda, cuda ogłaszają...