Dziewczynki zginęły we wtorek. To był upalny dzień. Kinga i Dorotka wybrały się nad rzeczkę, aby się ochłodzić. Niestety, kiedy weszły do wody, poraził je prąd. Okazało się, że w rzeczce pływał kabel energetyczny. Najprawdopodobniej został zerwany przez nawałnicę, która przetoczyła się nad miasteczkiem dzień wcześniej...
Pierwsza do wody weszła Dorotka. Kiedy upadła rażona prądem, starsza koleżanka rzuciła się jej na pomoc. - Widocznie chciała wyrzucić kabel z wody. Kiedy ją wyłowiono, trzymała przewód w ręce - opowiadają mieszkańcy, którzy znaleźli ciała dziewczynek.
Mimo że na miejsce szybko przyjechało pogotowie, dziewczynek nie udało się uratować. Rodzice Kingi i Dorotki oraz ich sąsiedzi są wściekli na pracowników zakładu energetycznego. Mają im za złe, że mimo zgłoszeń nie przyjechali usunąć awarii sieci po burzy.
Ci z kolei twierdzą, że zgłoszeń z Krzeszowa nie mieli. Jak było naprawdę? Sprawę bada prokuratura. - Zabezpieczyliśmy wszystkie nośniki danych, również ze zgłoszeniami telefonicznymi - powiedziała nam Ewa Szumilas z prokuratury w Kamiennej Górze.
Rodzice Kingi i Dorotki chcą ukarania winnych śmierci ich córek. Ale jak podkreślają, żaden wyrok nie przywróci im dzieci... - Nie wiemy, jak teraz będziemy żyć. Tego bólu i żalu nie da się opisać - mówi Adam B., tata Kingi.
Wiadomo już, że nierozłączne za życia dziewczynki spoczną na cmentarzu obok siebie. Pochowane będą w białych trumienkach. Na pogrzeb dziewczynek przyjdą nie tylko mieszkańcy Krzeszowa, lecz także mieszkańcy okolicznych wsi. - Wszyscy jesteśmy w żałobie. Nad tą rzeką bawią się także moje dzieci - mówi jedna z mieszkanek.