„Super Express”: – Ten straszny wypadek w drodze do Medziugorie osłabi chęć pielgrzymowania w takiej formie, jak uważają niektórzy? Czy też nie będzie on miał na to wpływu?
Tadeusz Isakowicz-Zaleski: – Również moim zdaniem doszło do wielkiej tragedii. Władze państwowe powinny pomóc rodzinom ofiar i poszkodowanych, a także przedsięwziąć działania profilaktyczne, by ograniczyć ryzyko zaistnienia takich tragedii. Będą się zdarzały, co do tego nie mam wątpliwości. Bez względu na to, czy ktoś będzie pielgrzymował, czy jechał, na przykład na wakacje. Są sytuacje, w których człowiek nie jest w stanie przewidzieć, w których zawsze może dojść do tragedii, nieszczęścia, w której ludzie tracą życie. Dlatego nie bez znaczenia jest łacińskie „memento mori”, pamiętaj o śmierci; przypomnienie, że nie da się uniknąć śmierci. Człowiek, mimo postępu techniki, różnych zabezpieczeń, choćby przed wypadkami drogowymi, jest narażony na ryzyko przedwczesnej, tragicznej śmierci.
– Niektórym, szczególnie tym, którym nie za bardzo jest po drodze z chrześcijaństwem, religią, może się wydawać – takie głosy były w komentarzach internautów do tej tragedii – że do niej nie powinno dojść, bo ci ludzie jechali do świętego miejsca. I zaczynają kpić…
– Mam to komentować? Ludzie giną w wypadkach nie tylko wtedy, gdy jadą gdzieś jako pielgrzymi. To nie jest tak, że jak ktoś jedzie do takiego miejsca, to nic mu nie grozi, a jak ktoś jedzie autokarem turystycznie, to może mu się przydarzyć wypadek. Powiem tak: nieszczęścia chodzą po ludziach. Jako duchowny, powiem, że dobrze jest przystępując do podróży przeżegnać się uczynić znak krzyża. Obserwuję, że przybywa tych, którzy święcą swoje samochody, a w nich mają podobizny św. Krzysztofa, patrona kierowców… W myśl innego porzekadła…
– Przezorny zawsze ubezpieczony?
– Też, ale nie to miałem na myśli – przezornego Pan Bóg strzeże. Trzeba jednak pamiętać, że życie ludzkie jest kruche i może się przedwcześnie skończyć różnych okolicznościach.
– Też jest takie przysłowie: pechowcowi do nawet na głowę spadnie cegłówka w drewnianym kościele…
– Czy to był pech? Sam przeżyłem, jak widać, taki wypadek, w którym mógłbym zginąć, choć byłem w samochodzie, który zderzył się z innym czołowo, pasażerem. Jechaliśmy z niewielką prędkością, przepisowo, a doszło do zderzenia z ciężarówką wiozącą węgiel. I czy mam określać to zdarzenia jako „pech”?
– Skoro ksiądz przeżył taką „czołówkę”, a mogła się ona skończyć tragicznie, to mowa w tym przypadku o pechu nie bardzo jest na miejscu.
– Racja. Jak powiedziałem: życie ludzkie jest kruche, wtedy udało mi się je zachować, więc trudno mi ten wypadek określać jako „pech”. Pielgrzymi jadący z pielgrzymką do miejsca, w którym doszło do objawień maryjnych, nie myśleli o „pechu”... Ale pewnie o tym, kiedy dojadą na miejsce, do sanktuarium maryjnego. Teraz zastanawiamy się dlaczego doszło do tego tragicznego wypadku, tylu ludzi zginęło, tylu zostało rannych? Tak patrzę na swój wypadek, w którym na szczęście nikt nie zginął… Kto wówczas pomyślałby, że mogło do niego dojść… ale doszło.
– Czy dobrze odczytałem księdza postrzeganie wpływu takich tragedii, do jakiej doszło w Chorwacji, a przed laty – w jeszcze większym wymiarze tragedii – w okolicach Grenoble… Ksiądz uważa, że nie wywołują one u potencjalnych pielgrzymów obaw, nie sprawiają, że rezygnują z takiej formy uczestnictwa w życiu religijnym…
– Jest tak, jak pan to ujął. Czy jak dojedzie do katastrofy lotniczej, to nagle ubywa chętnych do podróżowania samolotami? Dochodzi w ciągu roku w Europie do wielu wypadków z udziałem autokarów, w których giną ludzie. Nie wszystkie informacje o takich zdarzeniach są tak nagłaśniane na Europę, jak tragedia pielgrzymów polskiego autokaru na chorwackiej autostradzie jadących do Bośni i Hercegowiny, do Medziugorie...