I choć od molestowania, którego miał się dopuścić ksiądz Zbigniew R. (46 l.), minęło już 10 lat, dopiero teraz Marcin K. znalazł w sobie tyle siły, by o wszystkim opowiedzieć w prokuraturze. - Po latach zrozumiałem, że to, co zrobił mi ksiądz, było obrzydliwe i że to nie ja ponoszę winę za wszystko, co się stało - w trudem wyznaje dzisiaj pan Marcin.
Do tych okropności miało dojść w 2000 roku. Marcin był wtedy uczniem szóstej klasy podstawówki. Wychowany w katolickiej rodzinie chłopak bezgranicznie ufał duchownym. Kiedy więc proboszcz zauważył Marcina idącego z cmentarza w stronę domu jego babci i zaproponował mu podwiezienie, 12-letni wówczas Marcin uznał to za wielkie wyróżnienie. Nie przyszło mu do głowy, że ksiądz zawiezie go na plebanię i tam wykorzysta...
- Do dziś dokładnie pamiętam pokój, do którego zaprowadził mnie ksiądz proboszcz i to, co kazał mi potem robić. To wtedy, właśnie w tym pokoju po raz pierwszy wsadził w swoje spodnie moją rękę, mocno ją trzymał i kazał mi objąć jego penisa. A potem szybko ruszać raz w górę, raz w dół. Wtedy po raz pierwszy proboszcz przy mnie miał wytrysk - opowiada przez łzy dorosły dziś Marcin K. - Potem, jakby nic się nie stało, odwiózł mnie do babci i kazał przyjść na plebanię za dwa dni. Poszedłem, byłem dzieckiem i wciąż wierzyłem, że ksiądz nie może mi przecież zrobić niczego złego. Ale w pokoju na plebanii ksiądz znowu kazał mi wziąć w dłoń jego penisa. Wydawał instrukcje, jak mam nim poruszać. Znowu miał przy mnie wytrysk - Marcin z trudem wypowiada kolejne słowa.
- Stawiałem się na jego wezwania jeszcze 12 razy. Raz kazał mi uklęknąć i skończył się onanizować na mojej twarzy. To było obrzydliwe - wyznaje zażenowany mężczyzna. Marcin próbował szukać pomocy w szkole i w domu, bo instynktownie wiedział, że dzieje mu się krzywda. Szkoła wezwała na rozmowę rodziców, ale ci autorytetu proboszcza nie zamierzali niszczyć. Zbagatelizowali wołanie o pomoc własnego syna. Uznali, że chłopak fantazjuje.
- Nikt mi nie wierzył. W końcu sam zacząłem wierzyć, że to, co się stało, to moja wina. Nawet poszedłem do seminarium duchownego, by spełnić marzenia całej rodziny. Myślałem, że tam znajdę pomoc, jakieś wytłumaczenie na to, czego byłem ofiarą. Ale gdy tę sprawę ujawniłem, kazano mi odejść - mówi Marcin K.
Młody mężczyzna do dziś nie może otrząsnąć się z traumatycznych przeżyć sprzed lat. Leczy się psychiatrycznie. Nie może też zrozumieć, dlaczego ksiądz, który zrobił mu tyle złego, wciąż nie poniósł żadnej kary za swoje niecne czyny. - On krzywdził innych i pewnie nadal krzywdzi dzieci. Postanowiłem więc o sprawie powiadomić prokuraturę - dodaje Marcin K. Jak ustaliliśmy, do kołobrzeskiej prokuratury zgłosiły się jeszcze 4 kolejne ofiary księdza Zbigniewa R.
Według ustaleń "Super Expressu" duchowny Zbigniew R. przebywa teraz na Śląsku.
Aneta Skupień, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie
- Ze względu na charakter sprawy mogę tylko potwierdzić, że rzeczywiście do kołobrzeskiej prokuratury zostało złożone doniesienie. Prowadzimy postępowanie karne, ustalamy okoliczności zdarzeń i miejsce pobytu podejrzewanego.