Ks. Józef K. (64 l.) nie zważając na rozpacz żałobników, wypomniał nieboszczykowi, że nie przychodził do kościoła. - To podłe oszczerstwa. Mąż wierzył w Boga, a proboszcz był u nas zawsze mile widziany - wyznaje przez łzy Teresa Machnowska (79 l.), wdowa po panu Zenonie.
Gdy rodzina przyszła załatwić formalności związane z pochówkiem, ksiądz oburzył się i zarzucił rodzinie, że zmarły od lat wzbraniał się przed przystępowaniem do sakramentów.
Problem w tym, że odkąd mężczyzna zaczął chorować na serce, nie opuszczał własnego podwórka. Staruszek nie miał samochodu, którym mógłby dostać się do odległego o kilka kilometrów kościoła, dlatego nie uczestniczył w niedzielnej eucharystii. Gdy jednak proboszcz przybywał z wizytą duszpasterską, pan Zenon zawsze okazywał mu życzliwość i zainteresowanie losami parafii. Nigdy nie szczędził też grosza na datki na kościół.
Do pogrzebu w końcu doszło. Ale i wtedy duchowny nie uszanował żałobników i postanowił rozprawić się ze zmarłym "grzesznikiem". - Nie otworzył serca przed Chrystusem, chociaż go namawiałem - grzmiał ksiądz. - Niepraktykujący katolik, który rezygnuje z Boga, ma niekompletny pogrzeb - wykrzykiwał z ambony proboszcz podczas pogrzebu. Pogrążeni w smutku żałobnicy nie mogli znieść tych obelg. Wiele osób wyszło z kościoła, a wystraszony takim obrotem spraw ksiądz w pośpiechu zakończył nabożeństwo. Na cmentarz owszem poszedł, ale nie okadził trumny i zgodnie ze zwyczajem nie poświęcił jej wodą święconą. - Potraktował mojego męża jak najgorszego grzesznika. Robił łaskę, że wpuścił go do kościoła - szlocha pani Teresa. Ksiądz odpiera zarzuty: - Wszystko, co powiedziałem w kazaniu, to prawda.