Ksiądz proboszcz Tomasz K. (57 l.) z parafii w Lęborku nie chce przyjeżdżać do oddalonych zaledwie o sześć kilometrów Małoszyc, choć jest tam maleńki kościółek, o który parafianie bardzo dbają.
W Wigilię czekali na księdza
- W Wigilię czekaliśmy na proboszcza, licząc, że odprawi pasterkę, ale nie przyjechał. Ludzie w środku nocy odeszli spod kościoła z kwitkiem - opowiada Katarzyna Gargasz (38 l.), mieszkanka wsi. Nawet się nie zdziwili, bo księdza nie było we wsi od kilku miesięcy. Zmartwieni nieobecnością ks. Tomasza parafianie pojechali do Lęborka i zapytali, czy mogą liczyć na wizytę duszpasterską. - Proboszcz postawił sprawę jasno. Jeśli chcemy kolędę, to mamy mu dać na benzynę lub po niego przyjechać, a później go odwieźć - mówi parafianka.
Spór trwa już pół roku
Problem z odprawianiem mszy w Małoszycach zaczął się pół roku temu. Wcześniej parafianie wozili księdza z Lęborka. Pewnego dnia doszli jednak do wniosku, że skoro ksiądz ma swój samochód, to może sam do nich przyjechać. Nie spodziewali się, że w odpowiedzi na tę propozycję usłyszą, że proboszcz przyjedzie tylko wtedy, gdy dostanie na benzynę, a jeśli nie - muszą jeździć na mszę do Lęborka.
- Problem w tym, że u nas mieszkają głównie starsi ludzie. Nie mają sił, by dotrzeć do kościoła w mieście. Przecież mamy swój kościół, a obowiązkiem proboszcza jest przyjechać i odprawić mszę - mówi Elżbieta Kitowska (65 l.).
Kto ma rację
Chcieliśmy zapytać księdza o to, czy podróż do Małoszyc to wydatek, na który nie stać lęborskiej parafii, ale... nie udało nam się z nim skontaktować. Prawdą jest, że za benzynę ktoś musi zapłacić. Pytanie tylko, kto powinien to zrobić. Czytelników zapraszamy do wyrażenia swojej opinii na ten temat.