O jadącym zygzakiem samochodzie Alejami Włókniarzy, główną arterią Łodzi, policjanci zostali zawiadomieni o godzinie 7 rano. Po sprawdzeniu numerów rejestracyjnych pojechali pod wskazany w dowodzie adres. Dotarli pod... jeden z łódzkich kościołów. Na plebanii dowiedzieli się, że właściciel auta ksiądz Stefan B. pojechał do kurii biskupiej. Kiedy i tam za nim popędzili, okazało się, że duchowny udał się samochodem w dalszą podróż - tym razem do szpitala prowadzonego przez ojców bonifratrów. W końcu tu go znaleźli. Stefan B. wydmuchał w alkomat 3,6 promila.
Kilka lat temu ten sam ksiądz także został złapany, kiedy prowadził na podwójnym gazie. Wtedy miał 2 promile. Później przepraszał i zapowiadał sprzedaż samochodu. Jak zachowa się tym razem?